czwartek, 9 lipca 2015

„Rozśpiewana Historia” Inna Historia (one shot)

Inna Historia


***Jade***
- Dzieci, bierzcie szybko po jednej rzeczy. Musimy się spieszyć, już jesteśmy spóźnieni do taty – westchnęłam, patrząc na zegarek. – I przypominam: tylko JEDNA rzecz. Żadnych chipsów.

- Mamo, a mogę te kwaśne żelki? – Lizzy zrobiła dobrze mi znaną minę proszącego szczeniaczka.

- A chcesz znowu pójść do pani, która leczy ząbki? – zapytałam, idąc przez sklep. 

Oczywiście, nie mogłam sobie przypomnieć jedynej rzeczy, która wydawała się bardzo istotna. Wyciągnęłam z torebki listę zakupów i udałam się w kierunku regałów z makaronami.

- Nie - jęknęła dziewczynka.

- To tym razem wybierz sobie coś innego, dobrze? – poprosiłam.

- Chodź, kochanie. Ciocia Perrie ci pomoże. – Blondynka wzięła na ręce Lizzy i uśmiechnęła się szeroko.

- Ciocia jest mistrzem jeśli chodzi o słodycze – zaśmiałam się, a przyjaciółka pokazała mi język i odeszła, chichocząc z małą na ramionach. 

Oh, dzięki Bogu, że miałam przyjaciółki. Nie wiedziałam, jak dałabym sobie radę bez nich. Najpierw rozwód, teraz sprawa o alimenty... 
Eh, od początku powinnam była wiedzieć, że nic z tego nie będzie. Cóż, miałam dwójkę dzieci, które kochałam ponad wszystko i te maleństwa to jedyna pozytywna rzecz, która wyniknęła z naszego nieudanego małżeństwa.

- Mamo, tam są te lody, co pokazywali w telewizji i nie uwierzysz, ale...  - Nagle zza półki wyskoczył Matty.

- Nie ma mowy. Jest jesień, zaraz byś się przeziębił – ucięłam stanowczo.

- Ale mamo… - jęknął z niezadowoleniem.

- Powiedziałam nie. Wybierz coś innego, dobrze? Przecież nie chcesz leżeć w łóżku przez tydzień. Pamiętasz jak było ostatnio? - Posłałam mu łagodne spojrzenie, po czym się skupiłam na czytaniu etykietki makaronu tagliatelle.

- Okej, wezmę batona. – Wywrócił oczami i powłóczając nogami wrócił do przedziału ze słodyczami. 

Matthew miał dziesięć lat, a Elizabeth cztery. Chłopiec urodził się równo dziewięć miesięcy po ślubie. Przez pierwsze cztery lata w naszym małżeństwie działo się całkiem dobrze. Henry dorastał w pełnej, szczęśliwej rodzinie. 
Potem zaczęło się psuć. 
Kieran zaczął koncertować i bywało tak, że tygodniami nie bywało go w domu. Zostawałam sama z dzieckiem. Nie czułam się źle, bo zawsze widywałam się z przyjaciółkami, jednak gdy człowiek przebywał sam, to nachodziły go różne myśli. 
W pewnym momencie doszłam do wniosku, że nie kochałam Kierana tak, jak powinnam. Oglądając filmy, czytając książki, zrozumiałam, że w naszej relacji nie było nic romantycznego. Poczułam się z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu winna… Chciałam to naprawić. Chciałam się czuć, jak te wszystkie dziewczyny, które się uśmiechały, chodząc ze swoimi chłopakami za rękę. 
Gdy Kieran wrócił, bardzo się starałam poprawić naszą relację, ale ciągle coś było nie tak, ciągle coś nie pasowało. W którymś momencie okazało się, że będziemy mieć drugie dziecko. Zamiast się cieszyć, martwiłam się jak to wszystko się ułoży, co będzie dalej. Pomiędzy mną a Kieranem dochodziło do różnych spięć oraz kłótni praktycznie o wszystko. A potem on znowu wyjechał i wtedy zrozumiałam, że go nie kochałam tak, jak żona męża, jak dziewczyna chłopaka. Nigdy nie kochałam go w ten sposób. Był moim przyjacielem, tak bliskim, że niemal kochałam go jak brata, ale teraz już nawet nie mogłam go nazywać przyjacielem. 

Uznałam, że najlepiej będzie dla mnie i dla dzieci, jeżeli się rozejdziemy. Go i tak wiecznie nie było, Lizzy wychowywałaby się tak naprawdę bez ojca. Matty potrzebował autorytetu, a ja nie mogłam nim być, bo sama potrzebowałam wsparcia, pomocy. Przeprowadziliśmy się do Eleanor i jej narzeczonego- Danny’ego. Mieszkaliśmy tam przez trzy tygodnie, póki nie wrócił Kieran. Ja w tym czasie zdecydowałam się ostatecznie na rozwód i złożyłam odpowiednie papiery w sądzie. Codziennie spotykałam się z resztą dziewczyn- z Perrie, Leigh-Anne, Jesy. One zawsze mi pomagały, wspierały, zajmowały się Matty'm jak tylko była taka potrzeba. Mogłam na nie liczyć w każdej sytuacji, czego o Kieranie nie mogłam powiedzieć. Oficjalnie rozstaliśmy się rok później. Sprawa w sądzie została zamknięta, a ja byłam wolna. Choć nie obyło się niestety bez spięć.

- Żyjesz? – Perrie pomachała mi ręką przed oczami. Zamrugałam raptownie i się otrząsnęłam z zamyślenia.

- Tak, tak, przepraszam. Słucham?

- Lizzy koniecznie chce kwaśne żelki. Powiedziałam jej, że jeśli umyje potem zęby, to może wziąć paczkę. Zgadzasz się?

- Niech będzie. Szczypała? – Uśmiechnęłam się pod nosem i zerknęłam na listę. Jeszcze tylko potrzebowałam kartonik przecieru z pomidorów.

- Trochę. – Blondynka pokazała mocno zaczerwienione ramię i się zaśmiała.

- Pójdziesz już z dzieciakami do kasy? Muszę iść jeszcze po pomidory – poprosiłam. 

Przyjaciółka pokiwała głową i ruszyła z Lizzy na rękach szukać Matty'ego. Ja natomiast skierowałam się do działu naprzeciwko mrożonek w poszukiwaniu przecieru pomidorowego. Gdy go już znalazłam, westchnęłam ciężko. Oczywiście, znajdował się na najwyższej półce, a ja wzrostem nie grzeszyłam, w tym aspekcie byłam wręcz święta. 
Stanęłam na palcach i wyciągnęłam rękę tak wysoko, jak tylko potrafiłam.

- Pomóc? – Czyjaś ręka chwyciła upatrzony przeze mnie karton i podała mi go. 

Uśmiechnęłam się wdzięczna za ten miły gest.

- Dziękuję bardzo.

- Nie ma za co. Spaghetti? - spytał, wskazując na pomidory.

Zielone tęczówki wpatrywały się w moje oczy. Mój umysł jakby rozpoznał tą żywą zieleń, ale nie miałam pojęcia skąd.

- Pizza. – Uśmiechnęłam się. 

Zdałam sobie sprawę, że ciągle się gapiłam i musiało to wyglądać bardzo nie kulturalnie. Ale miałam wrażenie, że skądś znałam tego mężczyznę. Był wysoki i bardzo szczupły. Jego skóra była blada, policzki miał nieco zapadnięte, a głebokie cienie odznaczały się pod jego oczami. Wygądał na zmęczonego lub nawet na chorego. Długie włosy zebrał do tyłu i upiął w niedbałego, krótkiego kucyka.

- W takim razie życzę smacznego. – Kiwnął głową i zaczął powoli odchodzić.

- Przepraszam, czy my się już kiedyś nie spotkaliśmy? – Musiałam zapytać, nie potrafiłam się powstrzymać.

- Nie sądzę. Ale pewnie było by miło. – Uśmiechnął się i zniknął za regałem. 

Hm, ten uśmiech… Zielone oczy… Kręcone, brązowe włosy. 
Albo już go kiedyś widziałam, albo kogoś bardzo podobnego. Ta z pozoru normalna, niewinna sytuacja wywarła na mnie dziwne wrażenie. Coś w moim brzuchu mówiło mi, że powinnam jakoś zareagować. 

Wzruszyłam jednak ramionami i poszłam szybkim krokiem w kierunku kas. Perrie na mnie czekała podenerwowana przy kasie, a kolejka ludzi wydawała się być jeszcze bardziej zirytowana.

- Przepraszam – mruknęłam, przeciskając się do sprzedawczyni i podałam jej ostatnią rzecz do skasowania. 

Zapłaciłam, zabrałam zakupy i trzymając Matty'ego za rękę opuściłyśmy sklep. Idąc przez parking, dziwne uczucie ciągle na dawało mi spokoju.

- Kojarzysz może kogoś o zielonych oczach i kręconych włosach? – zapytałam Perrie. Liczyłąm, że miała lepszą pamięć do twarzy niż ja.

- Coś mi to mówi... Dołeczki w policzkach?

- Tak! – przytaknęłam energicznie. 

Schowałam zakupy do bagażnika, a potem zapięłam pas Matty'ego. Perrie usadowiła Lili w foteliku i również ją zapięła. Gdy dzieci nie mogły nas już usłyszeć, odezwała się ponownie, opierając o dach samochodu.

- A to nie jest czasem jeden z tych kretynów, przez których o mało nie straciłaś życia? Harry, prawda? Amor. El zaprosiła ich nawet na twój ślub, ale się nie pojawili.

- Rzeczywiście! – przypomniałam sobie.

Była ich piątka. Próbowali zdenerwować Pezz, więc zorganizowali śmiechu warte uprowadzenie El oraz mnie. Przez nich na nasz ślad trafił wampir- tropiciel, jeden z najniebezpieczniejszych odmian tego gatunku. Ugryzł mnie i mało nie przypłaciłam tego życiem. A potem ta grupa Śpiewaków pomogła nam się pozbyć tego wampira, a co było jeszcze dziwniejsze- zaprzyjaźniłyśmy się z nimi. Oh, szkoda, że nie skorzystali z zaproszenia na ślub, wspaniale by było się z nimi bawić na weselu po tych latach.

- A czemu pytasz? - Perrie przekrzywiła głowę i przyjrzała mi się badawczo.

- Właśnie wpadłam na tego Amora. Pomógł mi ściągnąć coś z wysokiej półki - wyjaśniłam.

- Cóż, szkoda że nie wpadł na twój ślub. Może ostrzegł by cię przed nieszczęśliwym związkiem z Kieranem? – zaśmiała się, a ja jej zawtórowałam, choć w głębi serca żałowałam, że tak się rzeczywiście nie stało. 

Usiadłam za kierownicą, Perrie zajęła miejsce pasażera i ruszyłam w kierunku starego domu. W każdą sobotę dzieci miały o piętnastej czas na spotkanie z tatą. Tak postanowił sąd i tego się trzymaliśmy. Nasze stosunki z Kieranem były teraz lekko mówiąc napięte. Nie potrafiliśmy przebywać ze sobą bez wszczynania kłótni.

- Ciekawe, co bym wtedy zrobiła. Wyobrażasz to sobie? Stoję przy ołtarzu, a ten Amor nagle wybiega i krzyczy, że to się dobrze nie skończy? – Nie wiedzieć czemu, rozbawiła mnie taka myśl.

- Pewnie bym się mocno wkurzyła za rozwalanie twojego ślubu. To by była katastrofa – zachichotała.

- To na pewno. A pamiętasz tego ich Lidera? Zayn, prawda? Rany, jak ty go nienawidziłaś. - Pokręciłam głową na samo wspomnienie.

- O matko, ten to dopiero mnie denerwował! Nie wiem, czy bym zniosła kolejne spotkanie z nim - stwierdziła, krzywiąc się.

- Czemu? Moim zdaniem do siebie pasujecie. – Spojrzałam na nią z rozbawieniem, gdy stanęłam na światłach.

- Jade, proszę! Nie prowokuj mnie – ostrzegła, po czym wybuchnęłyśmy śmiechem.

- Kto to Zayn? – zapytał Matty.

- Stary przyjaciel twojej cioci – odpowiedziałam z uśmiechem igrającym na ustach, zerkając na synka w lusterku.

- Nie prawda! Chyba wróg – poprawiła Perrie.

- Mam w klasie koleżankę, nazywa się Diana Malik. Jej tata też ma na imię Zayn – opowiedział Matty, patrząc przez okno. Lizzy zdążyła już zasnąć z żelkami na brzuchu.

- Jaki ten świat mały, co nie, Perrie? – westchnęłam i pokręciłam głową. 

W myślach znów przywołałam obraz pary zielonych oczu. 
Miałam dziwne wrażenie, że coś mnie w życiu ominęło.

***

***Harry***
- Jesteś pewien? Coś dziwnie brzmisz. Może jednak przyjadę? Zabierzemy cię z Jeniffer na jakiś obiad albo... - mówił Louis, lecz nie mogłem go już dłużej słuchać. 

Cieszyłem się, że nie mógł zobaczyć, w jakim byłem stanie. Poprawiłem telefon przy uchu, przerywając mu w środku zdania.

- Nie, dzięki. To wasza rocznica, nie będę wam przeszkadzał. Bawcie się dobrze. Pozdrówcie dzieciaki. Pewnie Niall i Avalon się nimi dzisiaj zajmują pod waszą nieobecność? Ich też pozdrów. - Wysiliłem się na radosny ton, choć wiedziałem, że przyjaciel i tak przejrzał mnie na wylot. 

- Harry, nigdy nam nie przeszkadzasz. Jesteśmy rodziną. Wszyscy. Rozumiesz?

- Pamiętasz grupę Śpiewaków z Manchesteru? Żeby rozłościć ich Liderkę porwaliśmy jej przyjaciółki na całe popołudnie. A potem jedną z nich ugryzł wampir... - zmieniłem temat, czym prędzej.

- Ah, te ślicznotki! Rany, ta szatynka do teraz czasem mi się śni - zaśmiał się z nostalgią. - Elka? Jak jej tam było...

- El i Jade. Spotkałem tą drugą dzisiaj. W sklepie - przytaknąłem. - Ma dwójkę dzieci. 

- Jaki ten świat mały, nie? - zachichotał. - Rozmawiałeś z nią?

- Nie bardzo. - Wzruszyłem ramionami, choć nie mógł tego widzieć.

W tle usłyszałem podniesiony głos Jeniffer. Krzyczała coś o brudnych skarpetach i o tym, że byli już spóźnieni.

- Uh, stary, muszę kończyć. Trzymaj się. Widzimy się jutro, prawda? - zapytał pośpiesznie.

- Jasne. Na razie - przytaknąłem i się rozłączyłem.

Rzuciłem telefon na łóżko, ale się od niego odbił i wylądował na podłodze. Westchnąłem z irytacją. Oczywiście, nawet to mi nie wyszło. 

Po drugiej stronie prawie pustego pokoju z lustra patrzyło na mnie moje żałosne odbicie. Powinienem był wyrzucić tą pierdołę już dawno temu, ale wtedy w pomieszczeniu znajdowałoby się już tylko łóżko, stół i krzesło. Musiałem zachować jakieś pozory normalności. Jednak w tamtej chwili moje odbicie wywiercało mi dziurę w brzuchu.
Jak ja, do jasnej cholery, wyglądałem? 
Jak cień samego siebie. 
Schudłem tak bardzo, że ciuchy zwisały ze mnie niczym z wieszaka. Twarz była blada i szara, włosy tłuste i za długie. Oczy przekrwione. Usta popękane. 

Zanim się obejrzałem, doskoczyłem do lustra i przewróciłem je w nagłym ataku wściekłości. Rozległ się okropny trzask, a potem szkło rozsypało się po całym pokoju. Z furią podeptałem większe kawałki i rozkopałem je w każdy kąt pomieszczenia.

Miałem dość.
Byłem zmęczony udawaniem, że wszystko było w porządku.
Byłem zmęczony patrzeniem na szczęście oraz radość innych i wmawianiem sobie, że cieszyłem się razem z nimi.
Byłem zmęczony zazdrością, bezsennością, depresją i melancholią.
Byłem zmęczony obdarowywaniem miłością wszystkich, oprócz siebie. 
Miałem dość.

Z tą myślą udałem się do kuchni, skąd wygrzebałem opakowanie tabletek nasennych, a z lodówki wyciągnąłem w połowie pustą butelkę alkoholu. Będzie musiało wystarczyć.
Wróciłem do pokoju i położyłem się na łóżku. Wziąłem do ust lek i popiłem wódką, oblewając się nią przy okazji. 

Miałem zamiar po prostu uchlać się i zasnąć, ale naszła mnie niepokojąca, aczkolwiek kusząca myśl, która odwiedzała mnie od lat tuż przed snem. 
A gdyby się tak już nie obudzić?

Pragnąłem kochać. 
I pragnąłem, aby ktoś kochał mnie. 
Bezwarunkowo. Bezinteresownie. Szczerze. Głęboko. 
Klątwa była bezlitosna, nigdy nie spotkam swojej Przeznaczonej. Nigdy nie zobaczę jej uśmiechu, nigdy jej nie dotknę, nigdy nie usłyszę jej głosu. 
Będę sam do końca swojego marnego życia jako zgorzkniały staruch siedzący na utrzymaniu przyjaciół, którzy się nad nim litowali. 

Tak bardzo nie chciałem tak skończyć...

Ostatnią osobą, o której pomyślałem zanim odpłynąłem, była brązowooka dziewczyna, a raczej już kobieta. Dojrzała, ale nie straciła na urodzie. Wyglądała na doświadczoną życiem, nieco zmęczoną. Może jej też się nie układało? Może mieliśmy więcej wspólnego, niż myślałem? Czemu leżałem teraz i wspominałem jej piękny uśmiech? W takiej chwili?

- Jade... - wyszeptałem niemal bezgłośnie, by tylko móc wypowiedzieć jej imię. Wypróbować, jak leżałoby w moich ustach. 

Brzmiało chropowato i dziwnie. Może to była wina stanu, w jakim się znalazłem. 

- Gdziekolwiek jesteś... - wybełkotałem tak jak co wieczór, zapadając w sen - ...mam nadzieję, że nie cierpisz tak bardzo jak ja. Przeznaczona. 

Nie byłem pewien, czy się jeszcze obudzę. Nie miałem pojęcia, czy wziąłem resztę tabletek, czy nie. 
Walić to.
Dobranoc.

_________________________KONIEC______________________

Cześć!

Długo mnie tu nie było... A raczej postu. Ja byłam cały czas. 
Nie wiem nawet za bardzo co powiedzieć... Wena na to opowiadanie znikła, a pojawiła się na nowe. Teraz moje myśli idą z nowymi bohaterami, nową historią i trudno mi się skupić na tym, co tutaj. Przepraszam :(
Próbowałam wieeele razy napisać kolejny rozdział, ale w ogóle mi to nie wychodziło. I podczas mojego "gdybania" co by tu zrobić, naszły mnie myśli typu "co by było, gdyby Harry nie pojawił się na ślubie Jade i Kierana?" Tak więc powstał taki oto... bonus? Nie jestem pewna jak to można nazwać. Kolejnym rozdziałem to NIE jest, to tylko taki jednopartowiec nawiązujący do opowiadania :)

Mimo, że to kolejnym rozdziałem nie jest, a wiem jak bardzo na niego czekacie, to mam nadzieję, że się podobało. W planach mam jeszcze jeden taki "Co by było, gdyby...?" dotyczący fałszywego rytuału Avalon, podczas którego omal nie zabiła Jade. A co by było, gdyby Angelica się nie pojawiła? O tym przeczytacie już nie długo :)
A teraz w ramach wynagrodzenia chciałabym Was prosić abyście napisali swoje własne propozycje do "Co by było, gdyby...?" Napiszcie w komentarzach o czym chcielibyście przeczytać, gdyby jakaś sytuacja nie miała miejsca, gdyby coś się nie wydarzyło. Lub odwrotnie: gdyby coś się jednak stało. 

Cóż, pewnie jesteście ciekawi dlaczego akurat dzisiaj dodaję tego jednopartowca. Otóż dzisiaj są... II urodziny bloga. Tak, już całe dwa lata minęły. Cholera, głupio mi, że ostatnio tak zaniedbałam tego bloga :/ Mam nadzieję, że mi wybaczycie... 
Możecie pomóc mi przywrócić wenę na to opowiadanie! Wszystko w WASZYCH rękach! Jeśli nadal chcecie je czytać, to czekam na Wasze pomysły, retrospekcje, pytania... Ostatnio pytania do bohaterów bardzo mi pomogły. Chciałabym Was jeszcze raz przeprosić i ogromnie podziękować tym, którzy tu jeszcze zostali. Jesteście najlepsi!

Przepraszam także tych, którzy mogli się poczuć przeze mnie zapomniani, ponieważ daaawno już mnie nie było na Waszych blogach. Przepraszam Was mocno, ale liceum to naprawdę nie przelewki i ogrom pracy. Mam nadzieję, że w wakacje uda mi się nadrobić, to co straciłam przez te 2 miesiące... Jak na razie od samego zakończenia roku jestem gdzieś na wyjazdach, to tu, to tam, i jeszcze nie miałam czasu. Ale trzymajcie za mnie kciuki :)

Jeśli macie jakieś propozycje z okazji II urodzin bloga, to śmiało, z przyjemnością przeczytam i pokombinuję, by wcielić je w życie :3

Ściskam i całuję,
Wasza Nicol <3