poniedziałek, 30 września 2013

„Rozśpiewana historia” Część 9


Legendy i historie


Patrzyłam właśnie na chłopaka, który rozbudził we mnie mnóstwo emocji i to w jednej chwili. Jego jasnoczerwone tęczówki wpatrywały się we mnie z niepokojem, ale też zafascynowaniem. Moje myśli zaczęły szaleć i krążyły tylko i wyłącznie wokół jego osoby. Czułam, że tonęłam w jego oczach, które przyciągały mnie niemożliwą do opisania i zrozumienia siłą. Mój rozum krzyczał, że to niebezpieczne, że to pułapka. Serce zaś ciągnęło mnie prosto w jego ramiona, a w głowie niemal słyszałam szepty: "chodź, podejdź, mogę sprawić, że poczujesz się znacznie lepiej..."

Z przerażeniem zamknęłam oczy. Pułapka. Amory tak właśnie działały- wysyłały fałszywe uczucia, aby się myślało, że są dobre i godne zaufania. Ale wiedziałam, że to tylko iluzja, ich urok to zwykły czar. 

- Masz piękne oczy. - Z zamyślenia wyrwał mnie głos Harry'ego.

- Tobie też nie można niczego zarzucić. - Uśmiechnęłam się lekko. Przywołałam w myślach jego obraz z czerwonymi oczami. Zakręciło mi się w głowie na myśl o tym dziwnym uczuciu, które we mnie rozbudził.

- Wszystko w porządku? Jak się czujesz? - zapytał z troską.

- Chyba dobrze, czemu pytasz? - zdziwiłam się.

- Nie każdy może się oprzeć Amorowi po przemianie. Muszę przyznać, że jesteś wyjątkowo silna - zaśmiał się cicho. Domyśliłam się, że rzeczywiście był zaskoczony.

- Przecież nic nie powiedziałeś. To chyba w głosie Amora jest największa siła? - spytałam, testując swoją skąpą wiedzę na temat tych niesamowitych istot.

- Tak, to prawda. Nie chciałem zrobić ci z mózgu papki - wyjaśnił, a ja się zaśmiałam głośno.

- Jesteś inny, niż mi się wydawało. Zawsze myślałam, że Amory to osoby bez emocji i uczuć, żeby mogły kontrolować cudze - palnęłam nieumyślnie. Dopiero po chwili dotarło do mnie, jak to zabrzmiało. - A bynajmniej tak właśnie słyszałam.

- Cóż, ja mam uczucia - mruknął cicho. Chyba go uraziłam. Nie chciałam sprawić mu przykrości, powinnam była siedzieć cicho. Poczułam, że musiałam szybko coś zrobić. Na oślep starałam się odnaleźć jego dłoń i zaskakująco szybko oraz bezproblemowo mi się to udało. Delikatnie splotłam jego palce ze swoimi i ostrożnie zaczęłam gładzić kciukiem jego dłoń. 

- Co robisz? - zapytał rozbawiony.

- Nie wiem - wyznałam, kręcąc głową z zażenowaniem. - Chyba staram się dodać ci otuchy.

Zamarł i miałam wrażenie, że przestał oddychać. Przez chwilę staliśmy w ciszy ze splecionymi dłońmi.

- Możesz mi opowiedzieć trochę o Amorach? - poprosiłam.

- A co chciałabyś wiedzieć? - zapytał niepewnie.

- Wszystko. Okazuje się, że moja wiedza o nich zupełnie mijała się z prawdą - odpowiedziałam śmiało. 

Otworzyłam na chwilę oczy, podeszłam do łóżka i usiadłam na nim po turecku. Popatrzyłam się na Harry'ego wyczekująco, lecz sympatycznie. Po chwili usiadł, w ten sam sposób co ja, ale na dywanie. Zieleń jego oczu była takim kontrastem do tych czerwonych sprzed paru minut...

Opowiadał najpierw te proste, dobrze znane opowieści, ale mówił też parę legend, w których zaznaczał co było prawdą, a co nie. Było to bardzo ciekawe. Wpatrywałam się w niego, ale nic nie mówiłam. Tylko co jakiś czas potakiwałam lub uśmiechałam się na zabawniejszą historię lub dygresję. Gdy już się bardziej ośmielił opowiedział mi właśnie to, co chyba tak podświadomie chciałam usłyszeć.

- Pamiętasz, jak mówiłem, że wszystkie Amory pochodzą z tego samego rodu? Nie ma takiego Amora, w którym nie byłoby podobieństwa krwi, ponieważ każdy z nas ma praktycznie taką samą. To dziedziczne. Wracając, mój przodek, a właściwie prapraprapradziadek umawiał się kiedyś z czarownicą. Wtedy Amory miały jeszcze jedną, jedyną osobę na świecie, która była ich drugą połówką. Miłością życia. Nazywaliśmy takie osoby Przeznaczonymi. Każdy Amor szukał swojego Przeznaczonego, bądź swojej Przeznaczonej po całym świecie. Tylko wtedy, gdy już był ze swoją ukochaną lub ukochanym, mógł być naprawdę szczęśliwy i pełny.  Kiedy mój przodek stwierdził, że ta czarownica to nie jest jednak jego Przeznaczona, której szukał, zostawił ją. Ale ona wpadła w gniew. Poprzysięgła sobie, że go odnajdzie i się zemści. No i co tu dużo gadać, udało się jej. Rzuciła czar na całą jego rodzinę, a że wszystkie Amory na świecie są rodziną z krwi i kości to czar trwa i cały czas zostaje przekazywany kolejnemu pokoleniu. Na czym polega? Na tym, że Amory nie mogą już znaleźć swojej drugiej połówki. Ona gdzieś tam jest, ale po prostu nie dochodzi do spotkania. Czarownica skazała nas na brak miłości w życiu. Owszem, możemy mieć kogo tylko chcemy, jesteśmy Amorami, ale to nic nie daje. To tylko urok. Każdy chce tej jednej, jednego, kto jest mu przeznaczony, bo tylko on jest w stanie pokochać Amora szczerze i prawdziwie - opowiadał Harry. 

Zrobiło mi się ich szkoda. Żyli po to, by dawać miłość innym, ale sami nigdy już nie mogli jej doświadczyć? Zamknęłam oczy, by móc coś wtrącić.

- A jak długo trwa to zaklęcie? Przecież żadne nie jest wieczne - zapytałam i zaraz potem otworzyłam oczy, by móc widzieć jego reakcję.

- Nie wiem. Nikt tego nie wie. Obawiam się, że ten czar jest już chyba na zawsze - spuścił głowę. Ponownie zamknęłam oczy.

- To nie możliwe. Każde zaklęcie się kiedyś kończy. - Ponownie otworzyłam oczy. Harry wydał mi się taki... samotny. Mimo że miał najlepszych przyjaciół oraz na pewno tłumy dziewczyn, to nie mógł być do końca szczęśliwy. Wstałam i usiadłam obok niego. Oplotłam dłońmi jego ramię i położyłam na nim głowę. Uśmiechnął się.

- Nie musisz tego robić. Radzę sobie. Serio. Nie potrzebuję litości.

Potrząsnęłam lekko głową i przymknęłam powieki.

- Każdy zasługuje na odrobinę bliskości. Szkoda tylko, że nie możesz jej dostać od tej jedynej - odpowiedziałam. Serce mi ścisnął żal. A co jeśli ja też mam gdzieś swoją połówkę i nigdy jej nie spotkam? Co jeśli nasze drogi jakimś cudem się miną?

- A więc twoja mama jest syreną? - powiedział i coś czułam, że zrobił to tylko po to, by zmienić temat. - Jak to jest mieć mit jako rodzica? - Szturchnął mnie w bok.

- Cóż, moja mama była... Była niezwykła. - Uśmiechnęłam się na jej wspomnienie. Harry drgnął, kiedy usłyszał czas przeszły, ale byłam mu wdzięczna, że nie wypytywał mnie o to. - Była najpiękniejsza, gdziekolwiek się pojawiała. Mieszkaliśmy w domku na plaży. Zostawałam z tatą, bo mama musiała częściej przebywać w morzu. Nie wiem za dużo o syrenach, nie mówiła o nich wiele, a jeżeli już, to niechętnie. 

Resztę wieczoru spędziliśmy na lżejszych tematach. To znaczy, to on raczej mówił, a ja się mu przyglądałam z jego kolan, na których się położyłam i uważnie słuchałam. Co jakiś czas brał do ręki jeden kosmyk moich włosów i się nim bawił lub łaskotał mnie nim w nos. Poczułam się z nim naprawdę bezpiecznie i w jakiś sposób beztrosko. Niemal tak samo, jak z moimi przyjaciółkami. Ani się obejrzeliśmy, a już cała noc minęła na rozmowie. 

_________________________________________


Cześć :) 

Kto czekał na 9 rozdzialik? Jestem teraz na obozie i nie za bardzo jestem w stanie dodawać rozdziały, ale robię, co mogę;)
Nicol <3

niedziela, 29 września 2013

„Rozśpiewana historia” Część 8


Never in your wildest dreams


***Jade***
- Jak to? - zdziwiłam się. Żałowałam, że nie mogłam otworzyć oczu. Jak bardzo chciałabym go teraz zobaczyć!

- Jade - usłyszałam głos Perrie. - Chcesz może się czegoś napić? A może jesteś głodna?

- Um, nie. Chyba nie - odpowiedziałam słabo. Na myśl o jedzeniu robiło mi się niedobrze.

- Może wolisz pobyć chwilę sama? - zawahała się lekko, układając to zdanie. 

Wiedziałam, o co jej chodziło. Chciała mi zapewnić bezpieczne warunki, bym mogła odpocząć bez konieczności zaciskania powiek. Gdybym była sama, mogłabym spokojnie otworzyć oczy, nikomu nie robiąc krzywdy. Tutaj musiałam wybierać: albo będę mówić, albo widzieć.

- A mogłabyś mnie zaprowadzić do mojego pokoju? - poprosiłam, po przemyśleniu jej propozycji. Męczył mnie brak wzroku.

- Jasne - ożywiła się i chwyciła mnie za rękę. -  Wstań, powoli... Tylko się nie przewróć - dyrygowała. Zachwiałam się, następując stopą na coś twardego.

- Eh, dajcie spokój - westchnął Harry, a po ułamku sekundy poczułam, jak ktoś mnie złapał i podniósł. Pisnęłam cicho zaskoczona tak gwałtownym gestem.

- Zostaw ją. Dam radę sama - wysyczała Perrie. Mogłam usłyszeć ostrzeżenie w jej głosie.

- Za dużo z tym zachodu, Blondie. Szybko ją odstawię i będzie po problemie - stwierdził Harry. -  Chwyć mnie za szyję - zwrócił się do mnie.

Ostrożnie wyczułam, gdzie zaczynały się jego ramiona i oplotłam swoje ręce wokół jego karku. Denerwował mnie brak możliwości otwarcia oczu. Czułam się niepewnie, bałam się, że za chwilę w coś mogłam się uderzyć. W zadziwiająco szybki sposób Harry zdobył moje zaufanie, ale mimo wszystko byłam gotowa na zderzenie z jakąś ścianą czy futryną w każdej chwili. Usłyszałam skrzypnięcie drzwi, a potem poczułam jak mnie ułożył bezpiecznie na łóżku.

- Dziękuję - powiedziałam nieco skrępowana. Miałam nadzieję, że tylko w mojej wyobraźni wyglądało to tak... dwuznacznie.

- Jeszcze raz ją dotkniesz, a przysięgam, że własnoręcznie powyrywam ci palce z dłoni - warknęła Perrie. Harry zaśmiał się, apotem usłyszałam jego oddalające się kroki.

- Odpoczywaj. - Głos Pezz na nowo był pełny troski. Zamknęła drzwi. 

Odetchnęłam z ulgą i w końcu uniosłam powieki. Usiadłam na łóżku. 
Pierwsze, na co zwróciłam uwagę, było lustro, a  w nim moje odbicie. Moje oczy były w kolorze ciemnej żółci, wpadającej w złoto. Westchnęłam ciężko, sama nawet nie wiedząc dlaczego, a przynajmniej, tak udawałam. Ta druga część mnie przypominała mi o mamie. Potrząsnęłam głową, by odpędzić napływające wspomnienia. Wstałam i zaczęłam przeglądać jedno ze starych czasopism, które zachowałam w razie nudy. Byłam w trakcie czytania czwartego z kolei, gdy nagle usłyszałam skrzypnięcie drzwi.

- Oh, nie śpisz? - zdziwił się ktoś. Czym prędzej zamknęłam oczy.

- Nie, po co tu przyszedłeś? - zapytałam. To był Harry i naprawdę zaskoczyła mnie jego wizyta.

- Nie mogę spać. Wszyscy śpią oprócz mnie i chciałem zobaczyć czy u ciebie w porządku - tłumaczył się, ale trochę nieudolnie.

- Jakoś się trzymam - odpowiedziałam niepewnie. Czułam się nieco skrępowana.

- Nadal nie możesz otworzyć oczu? - Usłyszałam, że zamknął drzwi i chyba podszedł bliżej. Nie podobało mi się, że nie wiedziałam, gdzie dokładnie był. Zrobiłam niepewny krok przed siebie i wpadłam na niego. No tak, mogłam się tego spodziewać.

- Wszystko w porządku? - zaśmiał się cicho, łapiąc mnie za łokcie.

- Tak. Wybacz. - Miałam ochotę się palnąć w czoło. Musiałam szybko zatuszować swoją wpadkę.  -  Mogę otwierać oczy, ale nie mogę wtedy nic mówić. Syreny mają potężną siłę głosu, tak jak ci mówiłam. Mogłabym zrobić komuś krzywdę. Poza tym, słyszałam legendy, że jeśli ktoś za długo będzie patrzył w oczy syreny, zwariuje i prędzej czy później odbierze sobie życie. Nie chcę tego sprawdzać. 

- Oh, rozumiem. A... pokażesz mi się? Tylko na chwilkę, obiecuję, że nie zwariuję - zapytał, a w jego głosie wyłapałam nutę ciekawości i troszkę zadziorności. Pokręciłam szybko głową.

- Nigdy, nawet w twoich najśmielszych snach - odpowiedziałam i mimo woli, moje usta wygięły się w lekkim uśmiechu.

- Zabawne, to tekst jednej z naszych piosenek:
Maybe it's the way she walked, ow!
Straight into my heart and stole it.
Through the doors and past the guards, ow!
Just like she already own it.
I said can you give it back to me,
she said never in your wildest dreams - zaśpiewał, a jego czysty głos wprawił mnie w osłupienie. 

Miałam motyle w brzuchu. Nie robił mi krzywdy, po prostu śpiewał. To było tak bardzo miłe uczucie. Gdy byłam jeszcze mała, tata zawsze mi śpiewał na dobranoc. W ten sposób Śpiewaki najczęściej wyznawały swoje uczucia, troski, najskrytsze myśli. Nikt inny (poza moimi przyjaciółkami, oczywiście) nie śpiewał mi tak, aby mnie nie zranić od dłuższego czasu.

- Masz przepiękny głos - powiedziałam cicho i poczułam, że moje policzki się zarumieniły. Wiedziałam, że taka będzie reakcja mojego ciała, ale po prostu musiałam mu to powiedzieć. Był posiadaczem jednego z najpiękniejszych głosów, jakie w całym swoim życiu słyszałam. Musiał mieć wysoki atak i dobrą odporność. Zayn dobrał członków swojej grupy bardzo starannie.

- Dzięki. To co? Pokażesz mi się? Proszę. - Złapał mnie za rękę i potrząsnął nią tak, jak to zwykle robią dzieci w sklepie, prosząc mamę o coś słodkiego. Zaśmiałam się, ale pokręciłam przecząco głową. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym go skrzywdziła. "Tej" części siebie nie znałam za dobrze, zawsze starałam się ją tłumić, jak tylko się dało. Nie wiedziałam, do czego byłabym zdolna, ani już na pewno czy dałabym radę się kontrolować.

- Hm, to zrobimy tak. Jak ty mi się pokażesz, to ja tobie też.

- Co takiego? O czym mówisz? - zapytałam zdezorientowana. Co? Jak to „ja też"? Miałam wrażenie, że albo ogłupiałam, albo się przesłyszałam.

- Ah, no tak. Wybacz, że się nie przedstawiłem. Mam na imię Harry Styles i jestem Amorem. Teraz ja znam twój sekret, a ty znasz mój - zaśmiał się.

- A-amorem? - powtórzyłam w osłupieniu. 

Cóż, byłam w szoku, naprawdę się tego nie spodziewałam. On był Amorem. A więc to dlatego dziewczyny tak szybko się do niego przekonały? Oprócz Perrie, bo ona miała blokadę, to by wszystko wyjaśniało. Nigdy jeszcze nie widziałam Amora. Nie słyszałam też o nich za wiele. Musiałam przyznać, korciło mnie i to bardzo.

- Hm, niech będzie, zgoda. Ale... Zmienisz się w kupidyna czy co? - spytałam, nie mogąc sobie wyobrazić Harry'ego jako niemowlaka w pieluszce z łukiem i strzałami.

- Jak ja nienawidzę stereotypów - usłyszałam jego ciężkie westchnięcie i mogłabym przysiąc, że wywrócił oczami. - W zasadzie to niewiele się ze mną dzieje wizualnie. Zmienia mi się kolor oczu i... Cóż, powiedzmy, że mam wtedy dosyć mocne działanie na kobiety - powiedział nieco zbyt tajemniczo, ale i entuzjastycznie zarazem.

- Działanie? - powtórzyłam nieco wystraszona. 

- To co? Na raz, dwa, trzy - wyliczył. Mimo że podświadomość mnie ostrzegała, zrobiłam to. Otworzyłam oczy, ale nie miałam jednak odwagi na niego spojrzeć. Jak wtedy miałabym zobaczyć Amora? Z drugiej strony, co jeśli zrobiłabym mu krzywdę?

Harry wyciągnął rękę i uniósł mój podbródek, patrząc mi głęboko w oczy. Uśmiechał się delikatnie, ale mogłam dostrzec napięcie, jakby się czegoś obawiał. Na chwilę poczułam, jakbym tonęła. Moje serce przyspieszyło, a ja wiedziałam, że ten moment, to coś przełomowego. Pozwoliłam sobie zatracić się w tej chwili.

____________________________________________________

Czeeeeeeeeść! 
Co słychać? Łapcie część 8! Kocham Was z całego serca! Nawet nie wiecie, jak wiele radości daje mi każde jedno wyświetlenie! Każdy komentarz! Jesteście wspaniali! 
To jest też taki trochę wyjątkowy rozdział, bo tak się składa, że dzisiaj obchodzę swoje 15 urodziny :) Miałam przepiękną niespodziankę na moim ulubionym blogu ( http://nosmilenolove.blogspot.com/2013/09/rozdzia-9-zawsze-byam-sama-wiec-teraz.html ) bo dostałam dedykacje! Bardzo bardzo bardzo dziękuje! Najlepszy prezent jak mogłam dostać! 



A teraz zapraszam już do czytania :)
Nicol <3

piątek, 27 września 2013

„Rozśpiewana historia” Część 7


Może one nie są takie złe?



***Harry***
- Jade to hybryda - powiedziała tak szybko, jak się dało Eleanor. Jakby chciała zerwać plaster. Zamurowało mnie. A więc dlatego miała takie unikalne właściwości głosu?

- Wow - wymsknęło się Niallowi.

- Można wiedzieć... Um, czego? - dopytywał się Zayn. Wiem, że nim też to wstrząsnęło, ale ukrywał to całkiem dobrze. Hybryda to tak rzadki okaz... Niemal już wymarły! Sądziłem, że teraz już nie było warunków do tego, aby żyły. Przecież miały taką słabą obronę.

- Śpiewaka i... - zawiesiła na chwilę, wzięła głęboki oddech, po czym go powoli wypuściła - ...syreny.

Każdy z nas był zaskoczony. Syreny to niemal mit. Będąc szczerym, ja myślałem, że one naprawdę nie istniały. Według bajek, wampiry były najgorszym wrogiem syren. Dlatego dziewczyny były takie przerażone. Aby zabić syrenę wystarczyło jedno ugryzienie. Jade była w połowie syreną. Czy ona mogła umrzeć? 

- Czy ona nas słyszy? - zapytał teraz już ciszej  Zayn. Nie musiałem umieć czytać w myślach tak jak Liam, by wiedzieć, że miał wyrzuty sumienia.

- Straciła przytomność około pięciu minut temu. Nie słyszy - odpowiedziała El. Raptownie zamrugałem. Spojrzałem jeszcze raz na bladą jak ściana Jade. Z jej szyi powoli sączyła się drobna strużka krwi, ale nikt nie zdawał się tym przejmować. Na jej czole widać było małe kropelki potu. Walczyła z wampirzą trucizną.

- Zayn, co teraz? - zapytał drżącym głosem Niall. No tak, on najbardziej to wszystko przeżywał. Biedak, zbierał wszystkie nasze emocje.

- Możesz nam powiedzieć, co ona czuje? Postaraj się skupić tylko na niej - odpowiedział Zayn w zamyśleniu. Sam nie był pewien, co zrobić w takiej sytuacji. Dziewczyny spojrzały na nas pytająco.

- Mam dar empatii - wyjaśnił zmieszany blondyn. - Najlepiej rozpoznaję uczucia, ale mogę spróbować odczytać coś z jej aury.

- Oh, może łatwiej będzie ci się skupić jak wyjdziemy? - zapytała entuzjastycznie Eleanor.

- Chyba zwariowałaś! Nie zostawimy jej samej! - zaprotestowała Perrie, wychylając się zza rogu kuchni.

- Pezz. On ma dar, który może nam teraz bardzo pomóc - powiedziała przekonująco szatynka.

- Znasz się na tym? - zaciekawił się Niall.

- To była jedna z dziedzin, która najbardziej mnie interesowała podczas egzaminów - przyznała.

- Egzaminy?

- Aby leczyć, musiałam skończyć odpowiednie szkolenie - wyjaśniła niedbale, ciągle zajmując się badaniem stanu Jade.

- Słucham? Nie rozumiem - wtrącił się nieco zmieszany Louis.

- Jestem Uzdrowicielką - powiedziała cicho El. - Dobrze, w takim razie ja zostanę, a reszta niech wyjdzie z pokoju i pozwoli działać...

- Jestem Niall - przedstawił się, by załagodzić niezręcznie urwane zdanie. Dziewczyna uśmiechnęła się słabo w podzięce. Wszyscy posłusznie opuściliśmy pokój. Perrie rozmawiała z czarnowłosą o jakiś ziołach, Liam dzielił się swoimi wyczytanymi z myśli informacjami z Zaynem, a rudowłosa siedziała na schodach i czytała jakąś książkę. Po chwili wyszedł do nas Niall.

- I co? - zapytała z nadzieją czarnowłosa, która się zerwała z miejsca, jak tylko go zobaczyła.

- To tak: po pierwsze jest kiepsko, ale nie aż tak źle, jak się spodziewaliśmy. Ma większe szanse niż myśleliśmy. Na razie walczy z wampirzym jadem, a jak jej się już uda usunąć go z organizmu, to pójdzie z górki. Ma w sobie na szczęście więcej z śpiewaka niż z syreny - wytłumaczył wszystko Niall. Wszyscy odetchnęli z ulgą, choć najgorsze było dopiero przed nami- oczekiwanie.

***

Jade odzyskała przytomność po paru godzinach. To dzięki Zaynowi i Leigh-Anne, którzy dowiedzieli się jakie zioła można było podać rannej, by mogła szybciej pozbyć się z organizmu wampirzego jadu. Z Jade było już prawie w porządku, ale ciągle była trochę oszołomiona oraz mocno osłabiona. Najwidoczniej walka z wampirzą trucizną musiała wyssać z niej całą energię. Podczas tych paru godzin spędzonych z dziewczynami, trochę się o nich dowiedziałem. Na przykład, uświadomiłem sobie dlaczego mój czar nie zadziałał na blondynę. Była Liderką, co oznaczało, że miała blokadę. Zupełnie o tym zapomniałem i nic dziwnego, że nie zareagowała na mój urok. Rudowłosa miała na imię Jesy, a czarnowłosa- Leigh-Anne. Liam wyczytał z ich myśli, że każda z nich posiadała specjalne dary- mniej lub bardziej użyteczne podczas walki. Leigh kontrolowała pogodę, Eleanor, jak się sama przyznała, była Uzdrowicielką. Perrie to Liderka, a Jade jak się okazało- hybryda. Dar Liama bywał naprawdę pomocny. Dobrze, że one nie wiedziały wszystkiego o nas. Chociaż w sumie były naprawdę miłe i całkiem sympatyczne. Można było z nimi normalnie pogadać, to znaczy ze wszystkimi oprócz Perrie. Ona nadal miała mnie na dystans, ale z resztą nie tylko mnie. Liam stwierdził, że dobrze iż Zayn nie potrafił czytać w myślach Blondie, bo wybuchła by tu trzecia wojna światowa.

- Jak się czujesz? - zapytałem cicho Jade, która nadal leżała na kanapie. Gdyby mi nie odpowiedziała, oznaczałoby to, że spała. Ale na dźwięk mojego głosu poruszyła się ostrożnie.

- Już lepiej. - Uśmiechnęła się słabo. Nie otwierała oczu odkąd zaatakował ją wampir, co przykuło moją uwagę.

- Czemu nie możesz otworzyć oczu? Jeśli wolno spytać. Nie musisz odpowiadać, jak nie chcesz - powiedziałem, choć ciekawość zżerała mnie od środka. 

- To nic takiego. Dziewczyny już wam pewnie powiedziały kim jestem, prawda? Mój głos ma zabójcze zdolności, kiedy jestem w tej bardziej "syreniej" postaci. Co prawda zmienia się tylko kolor oczu, ale nie chciałbyś doświadczyć tego, co mogłabym ci przypadkiem zrobić. Nie kontroluję się. Sama za wiele nie wiem o swojej drugiej połowie - mówiła cicho i ostrożnie, jakby się tego wstydziła. Nie wiedziała, co zrobić z rękami i co chwila zmieniała ich ułożenie. To był chyba tik nerwowy. Wydało mi się to zabawne, więc ułożyłem swoją dłoń na jej, by ją trochę uspokoić. Uśmiechnęła się lekko. - Jesteś ciepły.

- A ty lodowata - zaśmiałem się cicho. Jade zmarszczyła lekko czoło, jakby coś nie dawało jej spokoju.

- Dlaczego go odciągnąłeś? No wiesz, wampira - wyszeptała. Jej pytanie zupełnie zbiło mnie z tropu.

- Jak to "dlaczego"? 

- Sama nie wiem. Może nadszedł mój czas? Może miałam umrzeć? - myślała na głos. -  Kiedy w pewnym momencie przestałam was słyszeć, to było dziwne uczucie. Czułam, jakby coś wciągało mnie w ciemną otchłań. W toń czarnej jak smoła wody. A dziwne było to, że nie bałam się. Było tam tak zaskakująco cicho. Denerwowało mnie to, wolałam być z wami. Kiedy sobie to uświadomiłam, to ta woda zaczęła mną szarpać... Wtedy już zaczęłam się bać. Ale nie poddałam się. Nie wiem jak, ale wróciłam tutaj  - uśmiechnęła się blado. -  Pewnie masz mnie teraz za wariatkę.

- Nie. Wręcz przeciwnie. Opisywałaś przed chwilą coś, co ja kiedyś czułem - powiedziałem w zamyśleniu. Dokładnie opisywała każdy etap, przez który przechodziłem, podczas gdy pewnego dnia pływałem w morzu. Porwał mnie prąd i zacząłem tonąć. Louis i Zayn ocalili mi życie. Wydawałoby się, jakby Jade tam była i to wszystko widziała.

 ______________________________________________


Helloł :3 Oto 7 część^^ Zadowoleni??? <3 Kto zadowolony niech zostawi komentarz! :) 
Nicol <3

poniedziałek, 23 września 2013

Liaś^^

No heeeeeeej! Oto totalny spontan! Przed chwilą go napisałam i mam nadzieję, ze nie jest aż taki kiepski... Przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam :( Przepraszam!


Liam


-„Wracaj tu, suko!”- wrzasnął Danny. Biegłam małym korytarzem w naszym domu, co chwila potykając się o własne nogi. Oczy miałam zamknięte, a ręce desperacko trzymały się ścian, abym nie upadła.  Poczułam jego uścisk na moim nadgarstku. Odwrócił mnie brutalnie do siebie i spoliczkował.
-„Masz ode mnie nie uciekać.”- syknął i wymierzył kolejny cios w mój policzek. Jęknęłam cicho, bojąc się, że wywołam kolejne uderzenie pełne furii. Poczułam jak gorąco zaczyna spływać wzdłuż mojej wargi. Cholera.
Danny zachwiał się. Był mocno pijany. Bałam się go. Bardzo. Już nie raz się zdarzyło, że podniósł na mnie rękę. Nie wiem tylko czemu na to pozwalam. A no tak… Bo się boję.
Danny popchał mnie, a ja upadłam na ziemię. Zaczął kopać po brzuchu, po ramieniu… Skuliłam się. On mnie przecież zabije…
Teraz albo nigdy. Poczułam, ze jak czegoś nie zrobię to mogę się pożegnać z życiem. Odhaczyłam go stopą, on stracił równowagę i upadł. Podniosłam się z prędkością błyskawicy i pognałam schodami na dół i do wyjścia. Adrenalina w moich żyłach pulsowała dając mi siłę, której tak naprawdę nie miałam,  na ucieczkę. Słyszałam za sobą siarczyste przekleństwa blondyna i jego ciężkie kroki. Biegł za mną. Pędziłam na oślep przed siebie byle dalej od niego. Moje długie, blond loki opadały na zapłakane oczy utrudniając mi widoczność. Powoli traciłam siły, a nogi bolały od nadmiernego wysiłku. Nigdy w życiu tak szybko nie biegłam. Chciałam od niego uciec. Chciałam być bezpieczna, a przy nim to nie jest możliwe.
Zderzyłam się z kimś, a ten ktoś oplótł mnie rękami i przytrzymał w miejscu.
-„Boże, spokojnie. Nic pani nie jest?”- zapytał.
-„Proszę mnie puścić! Ja muszę uciec!”- rzuciłam rozpaczliwie i zaczęłam się zastanawiać, czy owy człowiek mnie rozumie przez mój łamiący się głos. Zaczęłam się wyszarpywać z jego ramion, ale sprawiło mi to ból przez siniaki na moich rękach.
-„Co się stało? Proszę się uspokoić… Ciii… Będzie dobrze…”- chłopak zaczął mnie gładzić uspokajająco po głowie. Zdziwiłam się, gdy poczułam się bezpiecznie…
-„Ej! Ty! Zostaw ją! Ona jest moja!”- usłyszałam głos Danna. Podskoczyłam jak oparzona i w panice zaczęłam się wyszarpywać. Chłopak nie chciał mnie puścić. Jego silne ramiona oplatały moją talię i trzymały ciasno przy sobie.
-„Przed nim uciekasz?”- zapytał szeptem. Pokiwałam twierdząco głową, a po moich policzkach spłynęły ciurkiem łzy.-„ Spokojnie. Nic ci się nie stanie. Obiecuję.”
Chłopak przeciągnął mnie za siebie i ochraniał własnym ciałem.
-„Ta pani chyba nie chce się z panem widzieć.”- powiedział grzecznie.
-„Ale ja mam to, kurde, w dupie! Ona jest moja! Odczep się pan!”- Danny się zamachnął, ale wysoki chłopak złapał za jego łokieć tuż przed zetknięciem z jego ciałem.
-„Proszę zostawić ja w spokoju. To ostatnie ostrzeżenie.”- syknął mój wybawiciel. Cały czas stałam za jego plecami trzęsąc się ze strachu. Trzymałam się kurczowo jego lewego ramienia i z przerażeniem patrzyłam na mojego byłego narzeczonego.
-„Co pan! To moja laska, mogę z nią robić co chcę! [T. I.]! Chodź tu, kurde, i powiedz temu sukinsynowi, żeby się odwalił!”- zwrócił się do mnie. Mimowolnie zaszlochałam i skuliłam się za chłopakiem.
-„[T. I.]. Chodź. do. mnie.”- warknął groźnie Danny. Zatrzęsłam się na jego słowa. Byłam przerażona. Panicznie nie chciałam wrócić do domu. Nie chciałam, aby się to już więcej powtórzyło…
-„Suka.”- fuknął blondyn, a chwilę potem leżał już na ziemi powalony przez oszołamiającego bruneta. Patrzyłam z szeroko otwartymi oczyma na całą sytuację z niedowierzaniem. Chłopak chwycił mnie za rękę i zaczęliśmy biec przed siebie, byle dalej od mojego narzeczonego. Czułam ostre pieczenie na dolnej wardze, a po policzkach lały się łzy. Zatrzymaliśmy się przed budynkiem. Brunet otworzył drzwi i gestem ręki zaprosił do środka. Zawahałam się. Stałam jak wryta. Nie chciałam kolejnych siniaków… Ran… Kolejnych przykrych doświadczeń…
-„Nie zrobię ci krzywdy. Obiecuję. Możesz mi zaufać… Chcę ci tylko pomóc.”- patrzył mi prosto w oczy ze współczuciem. To chyba najszczersze emocje jakie kiedykolwiek widziałam. Coś we mnie drgnęło, pozwoliło na wejście do środka. Niepewnie zrobiłam pierwszy krok i przeszłam przez próg. Chłopak był tuż za mną. Poprowadził do salonu i usiadł na kanapie. Wyczekująco patrzył na mnie dając mi znak abym usiadła obok niego. Przestąpiłam z nogi na nogę w niepewności. Chłopak widząc moje zdenerwowanie wstał i… po prostu mnie przytulił. Wystraszył mnie lekko tym gestem, ale było to w sumie miłe. Nikt nie okazywał mi takich przyjacielskich chęci. Poczułam jak po raz kolejny moje policzki są mokre.
-„Jestem Liam Payne. Mam dwadzieścia lat i mieszkam w Londynie w tym oto budynku. Interesuję się muzyką, taka jest też moja praca. Kiedy byłem mały miałem żółwie, ale teraz nie mam żadnych zwierząt. Mam dwie siostry- Ruth i Nicol, a także najlepszych czterech przyjaciół na świecie. Pochodzę z miasteczka Wolwerhampton.”- mówił szybko, ale wyraźnie. Nie rozumiem, po co mi to wszystko mówi???
-„Ummm…”- wydukałam, nadal będąc w jego uścisku.
-„Mówię ci to wszystko, abyś chociaż trochę mi zaufała. Chcę dla ciebie jak najlepiej, uwierz mi. Jak masz na imię?”
-„[T. I.]… Dziękuję.”- chlipnęłam. Poczułam jak chłopak się uśmiecha.
-„Nie ma za co. Masz piękne imię.”- pogłaskał mnie czule po głowie.
Liam opatrzył moje rany, okazało się, że mam rozciętą wargę. Poznałam też Harry’ego, Nialla, Louisa i Zayna- jego przyjaciół. Wszyscy byli wspaniali. Bardzo mi pomogli. Gdyby nie oni, pewnie nadal byłabym bita przez Danna, a może już bym leżała pod ziemią? Kto wie? Wazne jest to, że mam teraz prawdziwych przyjaciół, którym mogę zaufać. Oni o mnie dbają. To takie piękne uczucie…
****5 miesięcy później*****
-„Um, [T. I]? Mogę wejść?”- zapukał do moich drzwi Liam. Teraz mieszkam razem z chłopcami. Oni są wspaniali! Podarowali mi dom, mimo że nie mogę dać im nic w zamian. Na razie.
-„Jasne.”- uśmiechnęłam się, a zza framugi wyjrzał mój przyjaciel. Wyglądał… Hmmm… smutno.
-„Coś się stało?”- wystraszyłam się. Nie chciałam, aby było coś nie tak. Zwłaszcza zależało mi na Liamie. Cóż… Tak, zakochałam się nim. Jest dla mnie bardzo ważny. Dzięki niemu mam teraz takie wspaniałe życie.
-„Muszę cos ci powiedzieć… Ale, proszę nie przerywaj mi.”- usiadł na łóżku obok mnie.-„ Ja… Ja cię kocham…”
Zamurowało mnie. To chyba jakiś sen! To spełnienie moich marzeń! Cos niewyobrażalnie pięknego!
-„Zrozumiem jeśli nie chcesz mnie znać, musiałem to powiedzieć bo już nie wytrzymywałem. Przepraszam, pójdę już.”- spuścił głowę i wstał z łóżka. Złapałam go za nadgarstek i przyciągnęłam do siebie. Oparłam głowę o jego ramię i szepnęłam:
-„Tez cię kocham, Liam. Bardzo.”
Chłopak uniósł mój podbródek i złączył nasze usta w pocałunku. Najpiękniejsza chwila całego mojego życia.



 -Koniec-

Nicol <3

piątek, 20 września 2013

„Rozśpiewana historia” Część 6


Pomoc


- Jade! - usłyszałam krzyk Harry'ego. Z całych sił starałam się odepchnąć wampira, który szaleńczo dobierał się do mojej szyi. Przewróciłam się pod wpływem jego ciężaru, ale jemu to tylko ułatwiło sprawę. Poczułam jego rozgrzany oddech na szyi, a potem wbijające się zęby, które po kilku sekundach zostały wyrwane z mojego ciała. Jeśli miałam być szczera, to bardziej bolało niż to pierwsze. Zamknęłam oczy. Czułam, jakby moje serce ledwo co wytrzymywało tak szybkie łomotanie. Miałam wrażenie, że zaraz mogło wyrwać mi się z piersi. Słyszałam jakieś wrzaski, krzyki, odgłosy bijatyki... Sięgnęłam ręką do nieznośnie piekącego miejsca na szyi, z której wydostawała się gorąca krew. Oj, nie najlepiej. 

- Jade! Jade! Spokojnie! - Ktoś podbiegł i kucnął zaraz obok mnie. W sumie to byłam bardziej spokojna od tego kogoś. Starałam się leżeć w bezruchu, bo mogłabym pogorszyć swój stan. Nie otwierałam oczu, zaciskałam mocno powieki.

- Boże, Jade! Nie ruszaj się! O matko, a możesz się ruszać?! Powiedz, że możesz się ruszać! To znaczy... Jezu, nie wiem, co mam robić! - jęczała w panice dziewczyna. Była bliska płaczu. Hmm... Eleanor? Może jednak Jesy? Kręciło mi się trochę w głowie i głosy zlewały w jedno.

- Uciekł. Co z nią? Jest w porządku? - dobiegł mnie kolejny, trochę zdyszany, głos. Był niski i z charakterystycznym dialektem. Harry.

- W porządku? Zabiję was! To wszystko przez was! Jak cię tylko dorwę... - wysyczała Perrie. Usłyszałam szarpaninę. Musiałam jakoś opanować sytuację, by chyba jako jedyna zachowałam trzeźwość umysłu.

- Dziewczyny! - wykrzyczałam. Jak na komendę odgłosy ucichły. 

Szyja coraz bardziej dawała o sobie znać. Chyba nie powinnam była krzyczeć, mogłam wszystko pogorszyć. Co jeśli wampir przegryzł mi tętnicę? Chwila, czy ja bym jeszcze żyła, gdyby przegryzł tętnicę? Przesadziłam z tą trzeźwością umysłu, bo zaczynałam już panikować. Jak mantrę powtarzałam w myślach by się uspokoić "nie otwieraj oczu, nie otwieraj oczu". Może jeszcze byłam do odratowania? Kogo ja oszukiwałam, przecież mnie ugryzł. To był koniec.

- Zanieśmy ją do domu - rozkazała Perrie i po chwili poczułam, jak mnie zaczęli podnosić. Starałam się nie ruszać, ale nie było to łatwe. Po paru sekundach musieliśmy być już w środku, bo zrobiło się znacznie cieplej.

- Zaraz będzie dobrze. - El gładziła mnie po ramieniu. Przez moje ciało przepływała fala uspokojenia, jakby krew w moich żyłach spowolniła. To właśnie dzięki Eleanor.

- Możesz otworzyć oczy? - zapytała Leigh. Pokręciłam ostrożnie głową, uważając, aby nie nadwyrężyć zbytnio szyi. Nie chciałam się ani odzywać, ani otwierać oczu. Któreś z nich mogłoby mnie zdradzić. Wydobyłam z siebie jednak mimowolny jęk, gdy ktoś dotknął rany.

- Dzwonię do Zayna - usłyszałam z drugiego końca pokoju. Wydawało mi się, że był to głos Louisa.

- Ani się waż - warknęła Perrie.

- Nie boję się ciebie, Blondie - powiedział z rozbawieniem Louis.

- Nie, nie, nie! - któraś z dziewczyn musiała podbiec do Pezz i pewnie ją zatrzymać za nim zrobiła poważne uszczerbki na zdrowiu Louisa. Przez chwilę słyszałam jeszcze odgłosy kłótni i szarpaniny, ale potem wszystko zaczęło się zlewać w jedno. Zdążyłam jeszcze odmówić niemą modlitwę, abym się jeszcze kiedyś obudziła.

***

***Harry***
Zrobiłem krok ku kanapie, na której leżała Jade. Drogę natychmiast zagrodziła mi blondyna.

- Nie mogę do niej podejść? - zdenerwowałem się.

- To przez ciebie i tego twojego kumpla. Nie wolno ci jej choćby tknąć - syknęła przez zaciśnięte zęby. Jej wzrok ciskał błyskawice.

- Zapytam jeszcze raz. Mogę przejść? - spytałem grzecznie, a na moje usta wkradł się uśmiech. Wiedziałem, że to musiało zadziałać. Eh, kobiety. Nie miały ze mną szans. Blondyna uśmiechnęła się uroczo i zatrzepotała rzęsami. Oczywiście, jakżeby inaczej.

- Odpowiem jeszcze raz. Zrobisz choć jeden mały kroczek, a powieszę cię za twoją męskość za oknem - powiedziała słodkim głosem, który kontrastował z sensem zdania i odeszła. Co do cholery? Zanim zdążyłem pozbierać szczękę z ziemi po tym dziwnym zjawisku, rozległ się dzwonek do drzwi.

-  To Zayn - oznajmił Louis, który opierał się o ścianę i chichotał pod nosem. Pewnie widział tą całą sytuację z Blondie.

- On tu nie wejdzie - powiedziała kategorycznie blondynka. - Byłabym wdzięczna, gdybyście i wy opuścili ten budynek, a najlepiej i miasto.

- Słuchaj, jesteście na celowniku wampira, do tego tropiciela, który już posmakował krwi twojej koleżanki i nie ma takiej opcji, aby sobie teraz odpuścił. Wie, gdzie mieszkacie i zapewne siedzi sobie teraz za waszym domem i czeka na odpowiednia chwilę, aby rzucić się wam do gardła. Chcesz pomocy czy nie? - warknąłem. 

Czara się przelała. Ona naprawdę mnie denerwowała jak nikt. Już wiedziałem, dlaczego Zayn tak bardzo chciał dać jej w kość.

Podczas gdy ja wymieniałem ostrą serię zdań z tą irytującą dziewczyną, Louis najzwyczajniej w świecie podszedł do drzwi, otworzył je i wpuścił chłopaków do środka. Blondyna aż kipiała ze złości. Przyznaję, był to naprawdę satysfakcjonujący widok.

- Pezz, oni mają rację. Potrzebujemy pomocy. Jade jest w coraz gorszym stanie. - Eleanor podeszła do blondynki, a jej mina mówiła więcej niż tysiąc słów.

- Już? - zapytała z przerażeniem i pobiegła do kanapy, na której leżała dziewczyna. Zdziwiło mnie ich przerażenie. Rozumiałem ich troskę o przyjaciółkę, ale z drugiej strony wampir nie zdążył jej zrobić niczego groźnego. Czy trochę tego nie wyolbrzymiały? 

- To nie nasz problem. Idziemy - oznajmił Zayn, ponaglając nas ręką. Zamarłem zszokowany. Miałem nadzieję, że się przesłyszałem.

- Jak to? - zdziwił się Niall.

- Narażamy własne bezpieczeństwo dla nich. To zbyt ryzykowne - stwierdził i podszedł do drzwi. Aż nie chciało mi się wierzyć! - No już.

Nikt z nas się nie poruszył. Staliśmy w miejscu i patrzyliśmy na siebie. Zerknąłem w stronę kanapy. Wszystkie dziewczyny, oprócz Perrie, patrzyły się na nas, jakby oczekując wyroku.

- Idziemy - powtórzył Zayn. To przecież przez nas, to była nasza wina. Jak on mógł zostawić je w takiej chwili? Po tym, co zrobiliśmy?

Niall pokiwał przecząco głową.

- Wybacz, Zayn. To nie byłoby w porządku.

- Sądzę, że powinniśmy im pomóc. - Liam przytaknął Niallowi.

- Jestem tego samego zdania. - Louis stanął obok chłopaków. Wykonałem ten sam gest.

- Pomożemy im - powiedziałem stanowczo.

Zayn był wściekły. Wiedziałem, że Niall starał się go trochę uspokoić, ale niestety blokada Lidera mu to uniemożliwiała.

- Zayn, i tak już jesteśmy na celowniku razem z nimi. Wchodząc do ich domu, wydaliśmy na siebie wyrok. Ten wampir wyczuje nasz zapach, jest tropicielem. Nie odpuści - mówił spokojnym głosem Liam, by nakłonić naszego Lidera do zmiany zdania. Mulat ledwo zauważalnie skinął głową.

- Niech będzie. Ale jak komuś coś się stanie...

- Wszystko będzie dobrze. Nie panikuj na zapas - uspokoiłem go. Czarnowłosa dziewczyna podeszła do nas i cicho powiedziała:

- Dziękujemy. Wybaczcie, Perrie nie lubi... być zależna od innych.

- To ma wiele wspólnego z Zaynem - zaśmiał się Louis, a Mulat zmroził go wzrokiem.

- Dobra, to gdzie jest ta... no...

- Jade - podpowiedziałem.

- Mhm, Jade?

- Tu na kanapie. Czemu pytasz? - zapytała nieufnie.

- Jeśli mam pomóc, muszę wiedzieć jaki jest jej stan - odparł sztywno Zayn i skierował się w głąb salonu, a ja korzystając z okazji, poszedłem za nim. - Moją siostrę kiedyś ugryzł wampir.

Gdy zobaczyłem Jade, krew zastygła mi w żyłach. Była bardzo, bardzo blada, a jej policzki mocno odznaczały się rumieńcami. Jej skórę zrosiła warstewka potu. Zwyczajne "dziabnięcie" przez wampira nie spowodowałoby takiego stanu. 

- Wow - wypalił w osłupieniu Liam.

- Co? - zdenerwowała się Perrie, rzucając mu wrogie spojrzenie.

- Em, nic - odchrząknął i się zarumienił. Potarł kark dłonią, widocznie czuł się niezręcznie. - Macie nam coś do powiedzenia?

Ah, coś wyczytał z ich myśli. Dziewczyny wymieniły zaniepokojone spojrzenia. Znowu. A więc moje przypuszczenia się sprawdziły. Coś ukrywały.

- Słuchajcie, jeżeli jest coś, co musimy wiedzieć, to nam to powiedzcie, bo inaczej nie będziemy w stanie wam pomóc. - Zayn popatrzył znacząco na przywódczynię dziewczyn.

- Ja powiem - wyszeptała Eleanor po chwili grobowej ciszy i spojrzała na Perrie pytająco. Ta pokiwała tylko lekko głową. W oczach miała łzy, które bardzo starała się ukryć. Wzięła głęboki wdech i wyszła pospiesznie do innego pokoju. Co tu się działo?

______________________________________________________________

Hejooo :) 
Obiecałam Liama, ale dodam go później, a na razie łapcie część 6 ♥

A tak w ogóle to... jest to już 100 post na moim blogu! Dziękuję Wam za to, że mogę robić to co kocham! Jesteście wspaniali!
Nicol <3

P.S. KOMENTARZE, KOMENTARZE, KOMENTARZE PLEASE <3

środa, 18 września 2013

Taka tam lekcja chemii xd

Haha, musiałam to napisać! Dzisiaj na chemii nudziło się mi i Katie (Hello KT! <3 xd), a wiec wymyśliłyśmy, że każdy z One Direction będzie miał swój własny pierwiastek! No i wyszło to tak:
KT: OH! A Niall moze mieć nikiel! Symbol to Ni, akurat się zgadza^^
Ja: Jasne! A Liam- Lit. Symbol to Li. Dobre, nie? :D
KT: Haha, no jasne. Ej, a co będzie dla Zayna?
Ja: Cynk. Zn. Może być xd
KT: Ej a gdzie to jest? 
Ja: Liczba porządkowa to 30. Widzisz?
KT: Ah, tak. Widzę. A co powiesz na to, aby naszemu Hazzie dać Hs? Jak Harry Styles? Pierwiastek to Has więc będzie jak skrót od Hazz xd
Ja: Spoko xd Teraz jeszcze Louis.
KT: Kurde, nie ma już żadnego "L"
Ja: To może weź coś z nazwiska...
KT: Tomlinson, Tomlinson... *szuka*
Ja: Mam! Będzie jak "Tommo" symbol to Tm. Pierwiastek Tul.
KT: Gdzie to jest?
Ja: No tam, na dole.
KT: Gdzie?
Ja: Ugh, no patrz, liczba porządkowa to... *brecht*
KT: Co ci jest? O_o
Ja: *niekontrolowany napad śmiechu* Ta liczba to... 69 xd 
KT+Ja: *ŚMIECH*


Hahaha i tak się kończy nasza lekcja chemii xd A wy? Macie jakieś śmieszne historie z 1D? :D

Nicol <3

„Rozśpiewana historia” Część 5


Porwanie



- Wypuśćcie nas! - Uderzyłam w szybę pięścią. Znajdowałyśmy się na tylnych siedzeniach granatowego samochodu, który miał przyciemnione szyby właśnie z tyłu. Nie było szans, by ktoś z zewnątrz zauważył, że tam byłyśmy. I tak byłam zdziwiona, że nikt z tłumu przed centrum handlowym nie zwrócił uwagi na sposób, w jaki nas eskortowali do auta. Dosłownie nikt na nas nie spojrzał.

- To koniec. Zabiją nas. Zabiją nas - powtarzała niczym mantrę Eleanor.

- Opanuj się! - Potrząsnęłam dziewczyną. Byłam zaskoczona swoją stanowczością, zazwyczaj to ja byłam tą, która panikowała i nie wiedziała, co ze sobą zrobić. W tej chwili mój umysł koncentrował się tylko na ucieczce. Wyjrzałam przez okno. Nasi porywacze rozmawiali przez telefon. Chyba się kłócili.

- Zayn?! Zayn! Rozłączył się, kretyn! - syknął pod nosem ten w kapturze.

- Czyli mamy z nimi tak jeździć bez celu? - zapytał się bezradnie chłopak w kręconych włosach. Dziękowałam im w duchu, że zostawili uchylone okno z przodu, dzięki czemu mogłam podsłuchiwać ich rozmowę.

- Najwyraźniej tak. - Szatyn zrzucił kaptur z głowy i ze zdenerwowaniem przejechał dłonią po włosach.

- Skoro macie z nami jeździć tak bez celu, to może nas po prostu wypuśćcie? - parsknęłam. Możliwe, że mnie usłyszeli. Na twarzy zielonookiego pojawił się cień uśmiechu. Wymienili jeszcze parę zdań szeptem i wsiedli do samochodu. Szatyn prowadził i nie byłam tym faktem zachwycona. Ruszył z piskiem opon, a z moich ust wydobyło się ciche jęknięcie. Bałam się kolejek górskich, taka jazda samochodem wcale nie była lepsza.

- Co ty wyprawiasz, Louis? - zdziwił się Loczek.

- Sorry, chciałem zobaczyć ich reakcję - zaśmiał się i odwrócił na chwilę w naszą stronę z bezczelnym uśmiechem. -  Bezcenna.

- Strasznie śmieszne - powiedziała (już nieco bardziej opanowana) Eleanor i wywróciła oczami. - Patrz, jak jedziesz.

- Harry, masz jakiś pomysł? Nie wiem, gdzie mam jechać - stwierdził Louis, wpatrując się w drogę i ignorując nas.

- Ja mam pomysł - weszłam mu w słowo.

- Twoje pomysły się nie liczą - uciął.

- Jedź... eee... prosto. - Chłopak na miejscu pasażera zrobił śmieszną minę. Jeśli dobrze zrozumiałam, to nazywał się Harry, a kierowcą był Louis.

- Serio? No co ty nie powiesz? - Szatyn wywrócił oczami. Przez chwilę jechaliśmy w milczeniu. Po jakiś 20 minutach El trąciła mnie w ramię.

- Jade, zrób coś - szepnęła.

- Niby co? - odpowiedziałam, rozważając beznadziejność sytuacji.

- Ogłusz ich, czy coś w tym stylu.

- Nie mogę, przecież prowadzą samochód, zginiemy razem z nimi. Ty ich osłab lub...

- Skutek będzie taki sam - pokręciła bezradnie głową.

- Co wy tam tak szepczecie? - Louis zerknął na nas poprzez lusterka.

- Obmyślamy jak uciec, a co myślałeś? - spytała ironicznie Eleanor.

- Mogę się o coś zapytać? - Nie zamierzałam siedzieć i nic nie robić. Musiałyśmy się dowiedzieć jak najwięcej, by potem opowiedzieć wszystko Perrie. Będzie żądała każdego szczegółu.

- Zgoda, ale pytanie za pytanie. - Harry kiwnął głową, przyglądając mi się w bocznym lusterku. Złapaliśmy kilkusekundowy kontakt wzrokowy, ale zerwałam go czym prędzej. Czułam się speszona.

- Skąd mieliście numer telefonu, na który wysłaliście sms'a? - zapytałam.

- Wysłałem sms'a od ciebie do siebie. - Harry wzruszył ramionami.

- Co? Kiedy? - zdziwiłam się.

- Wczoraj wieczorem. Śledziliśmy was, jak wracałyście do domu. Schody pożarowe były obok okna do, jak się później okazało, twojego pokoju. Wszedłem przez nie i szukałem telefonu. Tylko że, ty nagle przyszłaś, więc musiałem się zmywać i nie zdążyłem wysłać sms'a. Jak gdzieś wyszłaś, wszedłem z powrotem i tym razem mi się udało - wyjaśnił.

- To dlatego było otwarte okno - zamyśliłam się. Nagle sobie uświadomiłam, że w czasie, w którym brałam prysznic, ten popapraniec znajdował się tuż za ścianą. 

- To teraz moja kolej - oznajmił Harry.

- Nie mam zamiaru odpowiadać na twoje pytania - przerwałam mu, zanim zdążył jakiekolwiek zadać. - Nie będę rozmawiała z porywaczami.

-  Ej! To nie fair! Ja na twoje odpowiedziałem. Nie powiesz mi chociaż jak masz na imię? - Zrobił minę smutnego pieska. Jego oczy... Było w nich coś niebezpiecznego. Instynktownie czułam, że nie wolno mi było w nie patrzeć. Chociażby poprzez lusterko.

- Jade - wypaliła nagle Eleanor.

- Ej! - Szturchnęłam ją w ramię. - Po czyjej jesteś stronie?

- Jade - powtórzył, jakby się delektował się tym słowem. - Ładnie. Bardzo ładnie. A ty?

- Mam na imię Eleanor.

- Mogę ci mówić Elka? - wtrącił się Louis.

- Możesz mówić mi El - poprawiła go z grymasem.

- Ja jestem Louis, a to jest Hazz. - Chłopak wskazał ręką na wspólnika, a ten spiorunował go wzrokiem. - Harry - poprawił się.

Co się stało z Eleanor? Jeszcze chwilę temu panikowała, że nas zabiją, a teraz się do nich uśmiechała?

- Dobra. Wysiadamy. Jestem cholernie głodny. - Louis zaciągnął hamulec ręczny. Dopiero zauważyłam, że znajdowaliśmy się na jakimś parkingu.

- C-co? Ale... - wymamrotałam oszołomiona. Staliśmy przed jakimś centrum handlowym, ale nie było to już w Manchesterze.

- Oj, no przecież nie będziemy was głodzić. Mieliśmy wywieźć was z miasta. - Wzruszył ramionami i otworzył drzwi od strony El. Dziewczyna popatrzyła na niego podejrzliwie.

- Po co? - zapytałam nieufnie.

- Hm, mówiłaś, że nie rozmawiasz z porywaczami - zaśmiał się w odpowiedzi. - No chodź. - Wyciągnął rękę w stronę dziewczyny. Eleanor wysiadła z auta, ale zignorowała jego gest. Po chwili drzwi od mojej strony też się otworzyły.

- Wysiadasz? - zapytał mnie Harry.

- Nie. - Skrzyżowałam ręce na piersi i wbiłam wzrok w fotel przed sobą.

- Jak chcesz.

I tak po raz drugi w tym nieszczęsnym dniu zostałam przerzucona przez ramię i siłą wyciągnięta na zewnątrz. Zdziwiła mnie jego siła. Podniósł mnie od tak jakbym ważyła tyle, co piórko. Otyła nie byłam, ale miałam też przecież swoją wagę.

- Możesz mnie już postawić? - zapytałam z sarkazmem, kiedy uznałam, że uderzanie pięściami w jego plecy, nie robiło na nim żadnego wrażenia.

- A będziesz grzeczna? - zaśmiał się. Jemu zdecydowanie za bardzo podobała się zabawa w porywacza.

- Nie.

- To nie.

Fuknęłam pod nosem i nagle do głowy przyszedł mi wspaniały pomysł.

- Do, re, mi, fa, sol, la, si, do... - zaśpiewałam. Chłopak zaskoczony nagłym bólem głowy ugiął nogi w kolanach tak, że teraz moje stopy sięgały ziemi i niski wzrost już mi nie przeszkadzał. (Zaznaczmy jedną rzecz- nie byłam BARDZO niska, to on był jakimś wielkoludem.) Z łatwością mogłam się teraz wygramolić z jego uścisku i odwróciłam się w stronę Eleanor. Podbiegłam do niej, zostawiając w tyle irytującego "porywacza".

- Gdzie jest... Harry? Co ty wyprawiasz? - Przekrzywił głowę Louis, widząc swojego przyjaciela klęczącego i skulonego na ziemi, po czym wybuchnął śmiechem. Nie wydawał się być taki zły, jak na początku. W sumie był całkiem sympatyczny. Poza faktem, że wywieźli nas z miasta wbrew naszej woli.

- Co ona ci zrobiła? - zapytał, a pomiędzy pojedynczymi wyrazami krztusił się ze śmiechu.

- Mnie też to bardzo ciekawi - powiedział lekko naburmuszony, masując skronie dwoma palcami. Podniósł się z klęczek i dogonił nas. - Jak ty to zrobiłaś?

- Taka tam sztuczka - skłamałam.

- Naprawdę nieźle. Nauczysz mnie tego kiedyś? - spojrzał na mnie Louis.

- Obawiam się, że to nie możliwe - zaśmiała się El.

- Czemu?

- Tajemnica. - Uśmiechnęła się zadziornie przyjaciółka, chwyciła mnie pod ramię i ruszyłyśmy przed siebie do drzwi wejściowych. Może udałoby mi się wyciągnąć w odpowiedniej chwili z kieszeni Louisa nasze telefony, które nam zabrali?

- Wolicie pizzę czy KFC? - zapytał obojętnie Louis, gdy dotarliśmy do piętra z restauracjami.

- Pizza - powiedziałyśmy chórem i parsknęłyśmy mimowolnie śmiechem.

- Często się wam to zdarza? - spytał rozbawiony Harry.

- Dosyć często - odpowiedziałam i się uśmiechnęłam, a w myślach skarciłam się za swoje zachowanie. Dlaczego byłam dla nich miła? 

Usiedliśmy w kącie pizzerii przy czteroosobowym stoliku. Niestety, rozdzielili nas tak, że i ja, i El, siedziałyśmy pod ścianą naprzeciwko siebie, a "porywacze" blokowali nam drogę ucieczki, zasiadając obok każdej z nas. Z jednej strony ciągle obmyślałam różne strategie, ale z drugiej nie widziałam już większego zagrożenia. Rzeczywiście nie chcieli nam zrobić krzywdy. Inaczej nie zabraliby nas do miejsca pełnego ludzi. Tylko po co nas wywieźli z miasta? Miałam zdecydowanie zbyt wiele pytań.

- Czemu nas porwaliście? - wykrztusiłam, bo te słowa drapały mnie w gardle. Wywróciłam oczyma na zadziorne uśmieszki chłopaków.

- Myślałem, że nie rozmawiasz z porywaczami? - Harry popatrzył na mnie znacząco.

- Odpowiedź za odpowiedź? - zaproponowałam. Zielonooki zastanawiał się przez chwilę, ale ostatecznie pokiwał głową z satysfakcją.

- Zgoda. Ale ja zaczynam. Ulubiona pizza?

- Margharita - odpowiedziałam szybko, niemal ponownie wywracając oczami na banalne pytanie. - Po co nas porwaliście?

W odpowiedzi usłyszałam tylko śmiech. Jego i Louisa.

- Zayn chciał się zemścić na tej waszej koleżance. No wiecie, tej blondynce. Wie, że jest waszą Liderką, więc uznał, że jak znikniecie na jeden dzień, to ta się nieźle wścieknie. Tym bardziej, jeśli Zayn ją trochę podpuści - wyjaśnił Louis.

- I to wszystko? Nie chcieliście nas... - urwała El i się zarumieniła.

- Nie, nie, absolutnie - zaprzeczył od razu Harry. - My nie z tych. Wybaczcie, że padło na was. Nie wiedziałem tak naprawdę do której z was pisałem sms-a, dopóki nie wyszłyście we wskazane miejsce. 

- Czyli to wszystko po to, aby zdenerwować naszą Liderkę? - nie dowierzałam. Byłam wściekła. Tyle stresu, tyle strachu...

-  Hej, teraz moja kolej na pytanie. El, masz jakiś "talent"? - zapytał Louis z błyskiem w oku. Nie było dobrze. Było wręcz bardzo źle. Eleanor spojrzała na mnie lekko wystraszona.

- A więc jednak - zaśmiał się Lou. - Spokojnie. Nie będę pytał dalej. To co zamawiamy?

Nie wolno było nikomu spoza grupy zdradzać swoich umiejętności i mocy. W ten sposób traciło się element zaskoczenia, ba, mogło się to nawet przypłacić życiem. 

Cały dzień spędziliśmy na tej durnej zabawie w pytania. Pytaliśmy się o takie najdrobniejsze rzeczy jak ulubiony kolor, czy coś czego nie lubimy. Około godziny dziewiętnastej zaczęłam się robić okropnie senna. Zeszłej nocy spałam może z trzy godziny. A wino, które w międzyczasie zamówiłyśmy, od razu mnie znużyło. To był męczący dzień. Nie wiedziałam nawet kiedy zasnęłam, a obudziłam się w samochodzie, na ramieniu Harry'ego. Podskoczyłam jak oparzona.

- O, śpiąca królewna już wstała. - Uśmiechnął się Harry. Przetarłam oczy. Eleanor siedziała na przednim siedzeniu i rozmawiała z Louisem.

- Gdzie jesteśmy? - zapytałam, ziewając. Czułam, jak gorąco oblewało moje policzki, gdy popatrzyłam na Harry'ego. Odsunęłam się od niego możliwie jak najdalej.

- Już w Manchesterze. Zaraz będziecie w domu - odpowiedział spokojnie Louis.

- Perrie pewnie dostaje szału - westchnęłam i oparłam głowę o szybę. Mogłam poprosić Louisa o telefon i napisać do niej. Dać jej sygnał z automatu w łazience. Cokolwiek. Musiała się okropnie martwić.

W ciemnościach za oknem dostrzegłam czyjąś sylwetkę. Zdziwiona przyjrzałam się jej, a gdy ten ktoś mnie zauważył z zadziwiającą prędkością zniknął. Podskoczyłam na siedzeniu już drugi raz w ciągu pięciu minut.

- Co się stało?

- N-nie wiem. Wydaje mi się, że ktoś tam jest... - Wskazałam na szybę. Na dworze było już ciemno i nie wiele było widać, ale przysięgłabym, że kogoś tam widziałam. Harry pochylił się lekko w stronę okna i wpatrywał się w przestrzeń za nim. Próbowałam zignorować to, że znów był tak blisko mnie.

- Louis, szybciej - powiedział, gdy zauważył błysk w ciemności.

- Co się dzieje? - wystraszyła się Eleanor.

- Wampir- tropiciel. Podąża za nami - odpowiedział Harry, a w tym samym momencie Louis przyspieszył. Wampiry lubiły krew Śpiewaków, ponieważ była ona słodsza i bardziej wartościowa niż ta ludzka. Dlatego musieliśmy tak bardzo uważać, w świecie czyhało na nas tyle niebezpieczeństw... Niestety, z wampirami moja sytuacja była jeszcze gorsza niż z normalnymi Śpiewakami. Ze strachu czułam, jak żołądek zacisnął mi się w supeł.
Po chwili byliśmy pod naszym domem.

***Harry***
- Zaczekaj. Nie wysiadaj jeszcze. Co jeśli ten wampir tam jest? - zatrzymałem Jade, która już chwytała za klamkę od drzwi.

- I dlatego wolę już być w domu - powiedziała, a głos lekko się jej załamał. Udałem, że tego nie słyszałem. Jednak nie mogłem nie zwrócić uwagi na to, jak bardzo się trzęsła.

- Poczekaj, jak tam jest to zaraz się pewnie pokaże - próbowałem ją uspokoić, ale bezskutecznie. Eleanor patrzyła na nią bezradnie, a w jej oczach wyczytałem przerażenie. Nie bała się o siebie, ale o przyjaciółkę. Nie była to zwyczajna wymiana spojrzeń, dziewczyny widocznie coś ukrywały. Po chwili oczekiwania pełnej napięcia, Jade westchnęła ciężko.

- Nie widać go. Ja wysiadam - powiedziała szybko i wysiadła z samochodu zanim zdążyłem ją powstrzymać. Zatrzasnęła drzwiczki z głośnym hukiem i przebiegła przez ulicę. Chwyciłem za klamkę, bo chciałem pobiec za nią.

- Zacięły się  - mruknąłem z irytacją, dosyć głośno siłując się z klamką. To pewnie przez te nerwy.

- Poczekaj, spróbuj w ten sposób. - Eleanor sięgnęła z tylnego siedzenia do moich drzwiczek i próbowała je otworzyć, jednak jej ręce też się trzęsły.

Do naszych uszu dobiegł dziwny warkot, a potem wrzask Jade. Eleanor otworzyła szeroko oczy i powiedziała coś pod nosem w osłupieniu. Ja za to nie traciłem czasu i wysiadłem od drugiej strony. Wybiegłem na jezdnię, nie będąc pewien tego, co mogłem tam zastać. Jedno było pewne: gdybyśmy nie zabrali dziewczyn, ten wampir by nas nie wytropił. Musiał tu biec za nami aż ze Stockportu, w którym byliśmy cały dzień. Czułem się winny tego, co mogło się stać Jade.

_______________________________________________


Hej, hej, hej! 

Oto kolejny rozdział :) Przepraszam, że tyle czekaliście x_x SZKOŁA TO ZŁO!
Nicol <3

P.S. Liczę na komentarze :3