niedziela, 29 kwietnia 2018

"Rozśpiewana Historia 2" Część 71


Przyjęcie zaręczynowe


***Jade***
- Pragnę wznieść toast za zdrowie panny młodej, naszej Najpiękniejszej. Niech panuje długo i szczęśliwie.

Po raz kolejny wymusiłam uśmiech, kiwnęłam głową i uniosłam kieliszek. 
Ile będzie jeszcze tych toastów? Obiad był wyśmienity, nie mogłam temu zaprzeczyć. Prawdopodobnie zjadłam więcej niż powinnam była, ale pierwszy raz odkąd przebywałam w Mistycznej Zatoce wrócił mi apetyt. Miałam dość już tych pochwał i życzeń. Nie ja byłam odpowiedzialna za nasz dobrobyt, ja się w ogóle do tego nie przyłożyłam, a jeżeli już, to tylko mu zagroziłam. Byłyśmy siostrami i choć nie znałam syren za dobrze, czułam z nimi więź. 

Ignorując jakieś małe zamieszanie przy drzwiach po drugiej stronie sali, wstałam i uniosłam wysoko kieliszek.

- Za Mistyczną Zatokę. Za nas - oznajmiłam, spoglądając na tłum kobiet przed sobą siedzących przy długich stołach. 

Nie byłam w stanie powiedzieć więcej, nie byłam godna, będąc szczerą. Liczyłam jednak, że to mogłoby wyrazić, czego nie da się opowiedzieć słowami. Syreny od razu się ożywiły, ich twarze nieco rozświetliły. Wiedziałam, że nie akceptowały mnie jako Najpiękniejszej, a większość ciągle obwiniała za związek z Amorem, ale może tym drobnym gestem mogłam pokazać, że byłam w tym z nimi. Nie zamierzałam uciekać, nie zamierzałam zostawiać ich na pastwę Wodników. 
Syreny uniosły kieliszki, kiwając z aprobatą głowami. 

Nagle rozległo się ciche klaskanie na tyle pomieszczenia. Anadyomene, która siedziała obok mnie, zachłysnęła się szampanem.

- Piękne słowa, miłości moja.

Przez całą długość sali spokojnym krokiem przechadzał się mężczyzna ubrany w srebrno-niebieski garnitur, aż w końcu zatrzymał się trzy metry dalej ode mnie. Ukłonił się szarmancko, a mnie opadła szczęka. 
Zupełnie go nie poznałam. Bez tej całej swojej świty, trąb na przywitanie, nawet korony! Dlaczego nie miał na sobie korony?!

- D-dziękuję - wymamrotałam oszołomiona. Co miałam powiedzieć?

- Mam nadzieję, że nie masz mi za złe braku zapowiedzi. Pragnąłem cię zobaczyć jak najszybciej bez tej całej otoczki. Co więcej, co to za przyjęcie zaręczynowe bez narzeczonego? - uśmiechnął się szeroko. Miał dołeczki w policzkach i nienawidziłam go za to.

- Będziemy zaszczycone, jeśli Wasza Najjaśniesza Wysokość do nas dołączy - odezwała się za mnie Minister Sprawiedliwości. 

Pomiędzy mną a Anadyomene ktoś nagle postawił krzesło oraz dodatkowe nakrycie wraz z pełnym kieliszkiem. Miałam ochotę krzyczeć.

- Ogromnie dziękuję. - Errdiel kiwnął szarmancko głową, po czym zbliżył się i zajął miejsce.

Nie mogłam nic poradzić na to, że spięłam wszystkie mięśnie w gotowości do obrony. Czy mógłby mi zrobić to, co tamten Wodnik Perrie? Ile czasu by mu zajęło pożarcie mojej duszy? Czy komukolwiek udałoby się zareagować w porę?

Na stołach zaczęły się pojawiać różnego rodzaju słodkości i desery, które jak słyszałam, były specjalnością a jednocześnie słabością syren. Mogłyby jeść czekoladę w kółko, gdyby nie trudność w dostępności. Syreny rozmawiały między sobą i szeptały. Nawet cała "moja rada" zawzięcie o czymś dyskutowała.

- Wiesz, to dla mnie też stresujące - usłyszałam nagle obok siebie. - Rozumiem cię.

Spojrzałam z roztargnieniem na Errdiela. Jego blada, nieskazitelna cera tak bardzo kontrastowała z kruczoczarnymi włosami i błękitnymi oczami. Nieważne jak bardzo go nienawidziłam, nie mogłam zaprzeczyć, że był przystojny.

- Co takiego?

- Narzeczeństwo, ślub. Nigdy wcześniej tego nie robiłem. - Wzruszył ramionami i włożył do ust kawałek ciastka, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Uśmiechnął się, gdy natychmiast odwróciłam spojrzenie. To chyba nie był odpowiedni moment, by powiedzieć, że ja już przez to przechodziłam?

- Nigdy wcześniej o tym nie myślałeś? - zapytałam grzecznie, napotykając surowy wzrok Anadyomene, która nas ukradkiem obserwowała.

- Nie, absolutnie. Nigdy dotąd nie było nikogo wystarczająco... specjalnego - odpowiedział z namysłem. 

Nie wiedziałam, czy to tylko wrażenie, czy jakaś jego moc, ale czułam jak jego intensywne spojrzenie wręcz przypalało mi skórę. Nieznacznie się poprawiłam na miejscu, ale nie umknęło to jego uwadze.

- Nie boisz się ślubu - zauważył. - Boisz się mnie.

- Co? - wydusiłam tylko z siebie, gdy się do mnie nagle nachylił.

Serce waliło mi w piersi niczym młot.

- Masz rację. Chyba nie wyraziłem odpowiedniej troski o twoją przyjaciółkę. Jest mi niesłychanie przykro, że to się zdarzyło i przyrzekam, że więcej taki wypadek nie będzie miał miejsca - oznajmił, wyprostowując się. 

- Dziękuję - odparłam, starając się zabrzmieć nieco bardziej stanowczo, bo odkąd tu przybył wyrażałam jedynie szok i urazę.

- Czy mógłbym się zobaczyć z Lerrodielem? - Jego spojrzenie wyrażało teraz więcej skruchy. - Chciałbym tu przy wszystkich pokazać, że od teraz takie zachowania nie będą tolerowane.

Gdyby fakt, że Anadyomene mnie wcześniej uprzedziła, że musimy odesłać Lerrodiela z Mistycznej Zatoki, to bym nie wiedziała, co zrobić.  Pokiwałam jedynie głową i posłałam po więźnia. Po dwudziestu dłużących się minutach w nieprzyjemnej ciszy pojawił się na sali. Ciągle miał na sobie błękitny garnitur, jednak był podarty i nieco brudny na plecach, a jego włosy spadały mu na oczy. Miał skute ręce oraz nogi.

- Wasza Najjaśniejsza Wysokość. Wasza Najpiękniejsza Mość. - Ukłonił się ostrożnie. Jego głos był ochrypły.

- Lerrodielu - westchnął Król, zdejmując serwetkę z ud i wstając z miejsca. Wolnym krokiem podszedł do Wodnika. - Byłeś mi bliski. Jestem tobą wielce rozczarowany.

- Nie zrobiłem nic, by urazić Waszą Najjaśniejszą Wysokość. Otrzymywałem jasne sygnały  przyzwolenia od tamtej... - urwał, z wściekłością patrząc na mnie, ale ugryzł się w język - ...kobiety.

- Dziękuję za twoje zeznanie - powiedział król, ujmując Lerrodiela za ramiona i nachylając się, by ucałować w policzek więźnia. Domyślałam się, że taki mieli zwyczaj.

Wszystko stało się tak szybko, że nawet nie pojęłam, co właśnie miało miejsce. Nagle twarz Lerrodiela pobladła, jego oczy były szeroko otwarte. Król się odsunął, a w nieznacznie wyciągniętej przed siebie dłoni, coś trzymał. Mój umysł nie był w stanie przetworzyć tego obrazu. Dopiero, gdy Errdiel upuścił nonszalancko organ na ziemię i rozległ się głośny plask, oprzytomniałam. W wiodczejącym ciele Lerrodiela na piersi ziała dziura, wzbierająca krwią o nieco metalicznym, fioletowym zabarwieniu. Ułamek sekundy później on również osunął się na ziemię, a kałuża krwi urosła. Tuż obok głowy trupa leżało jego wyrwane serce. 
Król podszedł do najbliższego stołu i uraczył się białą chusteczką. Syreny siedziały wyprostowane, nieruchome, blade z przerażenia oraz szoku. 

- Piękna Pani, chciałbym zaznaczyć, że znieważenie twojego rodu lub twoich bliskich uznaję za występek niewybaczalny. Niech Lerrodiel posłuży jako przykład, a także dowód mej miłości. W imieniu mojego rodu, śmiem cię prosić ponownie o wybaczenie tego haniebnego czynu, jakiego dopuścił się mój pobratymca - mówił, wycierając dłonie w serwetkę. Patrzył mi w oczy przez całą swoją przemowę i nic nie mogłam poradzić na to, że jeszcze nigdy nie słyszałam tak żarliwych słów. 

Nie byłam pewna, na co sobie pozwolić. Zemdleć? Zwymiotować? Zacząć krzyczeć? Jednak byłam zbyt oniemiała i po prostu siedziałam tam jak ten kołek, z rozwartymi ustami, wpatrując się w rosnącą kałużę sinej krwi. 

- Dziękuję, Jaśnie Panie. - Nie brzmiałam jak ja. Mój głos ociekał chłodem, był zupełnie pozbawiony wszelkich emocji, czy uczuć. Zastanawiałam się, czy czasem klątwa Najpiękniejszej nie dopadła mnie z opóźnieniem.

- Cieszę się niezmiernie. Zatem kontynuujmy ucztę. - Uśmiechnął się Errdiel, ponownie zajmując miejsce obok mnie. 

Podczas gdy podawano specjalnie przygotowywany na tę okazję lodowy tort czekoladowy, z środka sali zmywana była pośpiesznie krew. 

***

- Ciągle nie mogę uwierzyć, że to miało miejsce. - Nadie pokręciła głową, po czym przetarła twarz dłońmi, jakby w ten sposób mogła zmazać obraz, który się uwiecznił w naszej pamięci.

- A jednak - odparłam sucho, nie zaprzestając niespokojnego marszu po pokoju. 

Nadie spojrzała na mnie krzywo.

- Jade, jeśli myślisz, że mogłaś mieć jakikolwiek wpływ na śmierć tego Wodnika, proszę, przestań.

- W takim razie wyprowadź mnie, bardzo proszę, z błędu. - Podniosłam głos.

Miałam ochotę krzyczeć na całe gardło, drzeć się, wydzierać w niebogłosy. Jednak nie mogłam pozbyć się maski, która okryła mnie całą niczym jakaś przyciężka kurtyna. 

- On jest nieobliczalny - powtórzyła spokojnie po raz kolejny w ciągu ostatniej godziny.

- On zabił go dla mnie! - wykrzyczałam z frustracją.

Nadie oraz Harry wzdrygnęli się, niespodziewając się mojego wybuchu.

- Jade... - zaczął Harry, ale uciszyłam go gestem ręki. Uniósł brew na moje zachowanie i zacisnął usta w wąską linię. - Przepraszam, Wasza Wysokość.

- Przestań - jęknęłam, wywracając oczami.

- To przestań się tak zachowywać - odparował.

- A wy się przestańcie kłócić - wcięła się z irytacją Nadie i widząc nasze karcące spojrzenia, uśmiechnęła się szeroko. - Nie, nie przestanę się wtrącać.

- Co zamierzasz teraz zrobić? - zapytał z rezygnacją Harry, puszczając mimo uszu naszą sprzeczkę. 

- Jutro będzie pierwsza przymiarka sukni i garnituru do ślubu. Chyba nie mam dużego wyboru. - Wzruszyłam ramionami. 

- Nie wierzę, że po raz kolejny ktoś mnie uprzedził - zaśmiał się Amor gorzko.

- Hej, do trzech razy sztuka, co nie, Jade? - zachichotała Nadie. - A tak w ogóle, musisz mi opowiedzieć troszkę więcej w wolnym czasie o tym Kierynie. 

- Kieranie - poprawiłam ją, ignorując złośliwy śmiech Harry'ego.

- Wnerwiający, przytępawy, okropnie uparty osioł. To wszystko, co musisz o nim wiedzieć.

- Ten osioł jest wybrankiem twojej siostry, więc lepiej pogódź się z tym w końcu - odcięłam się.

- Chwila, co? Pogubiłam się - zaczęła marudzić Nadie.

- Czy możemy wrócić do tematu? Właśnie byłyśmy świadkami morderstwa i nie zamierzamy nic z tym robić? - jęknałam, ponownie podejując nerwowy marsz po swojej sypialni. 

- Niestety, sam król orzekł ten czyn jako podarek dla ciebie także nie możesz niczego z tym robić, bo każde postępowanie doprowadziłoby to konfliktu. Najlepiej będzie, jak o tym zapomnimy. Odwdzięczysz mu się w dniu waszego ślubu. - Nadie spróbowała mnie w ten sposób pocieszyć, ale mnie tylko bardziej ścisnęło w dołku. 

Przespacerowałam się jeszcze parę razy pośpiesznie wzdłuż pokoju, nabierając głębokie, relaksujące oddechy. 

- Musisz być jutro w pełni sił. Lepiej połóż się wcześniej spać - zaleciła Nadie i wstała z miejsca. - Dobranoc Wam.

Gdy siostra opuściła moją sypialnię, popatrzyłam się zaniepokojona na łóżko. Wiedziałam, że będę mieć okropne koszmary tej nocy.

***

***Niall***
- Jeśli wszystko dobrze pójdzie, Eleanor wróci do domu już jutro popołudniu - oznajmiła Perrie, która właśnie skończyła niewiarygodnie dłużącą się rozmowę z lekarzem. Obserwowałem jej aurę przez cały ten czas, a ta zmieniała kolory niczym światełka na choince w rogu korytarza. Stres, zdenerwowanie, nagle wzrost nadziei i radości, znów zaniepokojenie, odrobina rozluźnienia, determinacja... Dawno nie widziałem takiej gamy kolorów w tak krótkim czasie.

- Nareszcie - ucieszyła się Jesy, a jej aura rozbłysła wesoło. 

- Kto by pomyślał, że te święta będą znacznie przyjemniejsze niż się wydawało zaledwie dwa dni temu - westchnęła Leigh-Anne. Dopiero wtedy zwróciłem uwagę na różowe przebłyski w jej aurze. Z zaskoczenia zamrugałem i przyjrzałem się bliżej.

- Wszystko w porządku, Niall? - spytał zaalarmowany Zayn. - Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha.

- Ja tylko... Wszystko w porządku. - Pokiwałem głową z roztargnieniem.

Różowe przebłyski wiły się delikatnie niczym wstęgi w kierunku Ashtona.

- Kochani, wybaczcie, ale zobaczycie się z Eleanor dopiero jutro w domu. Nie chcę, by się niepotrzebnie stresowała, jest ciągle mocno osłabiona. Oczywiście, możecie tutaj zostać, ale nie ma sensu spędzać świąt w szpitalu. Idźcie do domu, odpocznijcie, może spróbujcie się skontaktować z Jade, by też się, biedula, nie martwiła. My z Louisem się wszystkim zajmiemy - oznajmiła pani Kate, która na chwilę wystawiła głowę zza drzwi sali Eleanor. 

- Proszę ją od nas pozdrowić - poprosiła Jesy.

- Oczywiście. - Pani Kate się uśmiechnęła i cicho zamknęła za sobą drzwi.

Wszyscy popatrzyliśmy po sobie, zastanawiając się, co robić dalej.

- Cóż, pani Kate chyba ma rację, nie ma sensu tu siedzieć. Wracajmy, możemy zrobić świąteczną kolację - zaproponował Zayn.

Przytaknęliśmy mu bez zbędnego wymieniania słów. Ubraliśmy się w kurtki i ruszyliśmy w stronę domu rodziny Calder. Po drodze bacznie przyglądałem się Leigh i Ashtonowi, którzy nie szli obok siebie, ale non stop wymieniali się ukradkowymi spojrzeniami. Chyba chcieli zachować nowy stan rzeczy w tajemnicy, czy też nie spieszyli się, ale i bez wpatrywania się w ich aury mogłem stwierdzić, że ta dwójka już wpadła i to po same uszy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy jeden komentarz! To wiele dla mnie znaczy, z całego serca dziękuję wszystkim ♥