piątek, 6 lipca 2018

"Rozśpiewana Historia 2" Część 74

Na zawsze



***Louis***
Patrzyłem na ciągle pobladłą twarz śpiącej dziewczyny. Choć w końcu była przy mnie i nie otaczały nas szpitalne ściany, ciągle uczucie niepokoju mnie nie opuszczało i to sprawiło, że nie mogłem zasnąć tej nocy. Mimo że i El, i jej matka, zachowywały się jakby już wszystko było w porządku, wiedziałem, że tak nie było. Wystarczył jeden wzrok pani Kate zaraz po przebudzeniu Eleanor, abym wyczytał z jej twarzy, że Uzdrowicielka już nigdy nie zaśpiewa. A bynajmniej nie tak, jak kiedyś.

El się poruszyła, a jej powieki lekko uniosły. Sięgnąłem po kosmyk jej włosów, by zająć czymś ręce, ale ze smutkiem zauważyłem, że niektóre pasma niegdyś tak błyszczące, zmatowiały w ostatnim czasie. Może to tylko przez brak słońca? Oby.

- Dzień dobry - powiedziałem, gdy już byłem pewny, że się obudziła. Uśmiechnąłem się szeroko, kryjąc przed nią zaniepokojenie.  

El zatrzepotała rzęsami, odpędzając sen. Uniosła delikatnie kąciki ust, przyglądając mi się. Uniosła dłoń i przytknęła ją do mojego policzka. Jej oczy się zaszkliły.

- Co się dzieje? Coś cię boli? - wystarszyłem się, przysuwając do niej.

Pokręciła głową i uśmiechnęła się słabo przez łzy. Westchnąłem i przyciągnąłem ją do siebie, zamykając w czułym uścisku. Ona jednak objęła moją twarz dłońmi i patrząc mi w oczy poruszyła ustami, układając je w słowa "Kocham cię". 

- Ja Ciebie też. Na zawsze - zapewniłem i w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób, w moim sercu zapanował spokój. 

Nie potrzebowaliśmy niczego, oprócz siebie. Tylko to się liczyło. Byliśmy razem i żadna przeszkoda nie była w stanie sprawić, abyśmy byli nieszczęśliwi. Może już nie będzie mi dane usłyszeć jej głosu, może będzie nam z tego powodu ciężej, ale tak długo, jak była obok, byłem absolutnie szczęśliwy.

Patrząc na jej pierwszy szczery uśmiech, odkąd się obudziła ze śpiączki, wiedziałem, że w sercu czuła to samo, co ja. Pocałowałem ją, próbując mimo wszystko przekazać w każdej mierze wszystko to, co kotłowało się we mnie tej nocy. Dzieliłem z nią wszystkie niepokoje, wszystkie radości i wszystkie marzenia, a El wszystko to przyjmowała z typową dla siebie łagodnością i czułością. I wtedy sobie uświadomiłem, że chcę spędzić z nią całe swoje życie. Nigdy nie byłem typem osoby, która wierzyła w małżeństwo, uważałem, że tak długo, jak są uczucia, nie było potrzeby afiszowania się jakąś ceremonią, rocznicami i tak dalej. Ale teraz całym sobą pragnąłem uroczyście zapewnienić, że zawsze będę dla tej drugiej osoby. 

- Eleanor - westchnąłem, odrywając się od jej ust, co przyjęła z grymasem i przyciągnęła mnie do siebie z powrotem. Uśmiechnąłem się, oddając zachłanny pocałunek, ale nie mogłem powstrzymać się przed wypowiedzeniem tych słów. - El, wyjdziesz za mnie? 

Dziewczyna zamarła i spojrzała mi ze zdziwieniem w oczy. Otworzyła usta, ale potem je zamknęła i znowu otworzyła. Ściągnęła brwi, przyglądając mi się podejrzliwie i pytając bez głośnie "Pytasz poważnie?"

- Jestem zupełnie poważny - przytaknąłem, gładząc kciukiem jej policzek. Była taka piękna.

El zarumieniła się mocno i pokiwała głową. Natychmiast na jej usta zawitał szeroki, prześliczny uśmiech. Najpiękniejszy spośród wszystkich. 

- Ta-ak - wychrypiała cichutko, wkładając wiele sił w to proste słowo. Nie byłem poetą, nie lubiłem ckliwych określeń, ale przysiągłbym, że moje serce zamarło, a zaraz potem wykonało trzy salta, jednocześnie w brzuchu pojawiły mi się motyle. 

Pocałowałem ją z radości, czując, jak do oczu napływały mi łzy. 

- Nie mam pierścionka - przypomniałem sobie, ale El machnęła tylko ręką rozgniewana, że po raz kolejny przerwałem pocałunek.

***

- Dzień dobry, El! Herbaty? Jesteś głodna? Chcesz naleśniki? Mogę ci zrobić też tosty. A może wolisz omlet? Jajecznica? - powitała nas Perrie, która się szczerzyła od ucha do ucha.

- Ja zrobię ci herbaty! - oznajmiła szybko Leigh-Anne, uprzedzając Jesy, która już się sięgała do  opakowania earl grey. 

- Oh, jak miło z waszej strony, czuję się świetnie. Tak, poproszę herbaty. Może być jajecznica, dziękuję, jesteście takie kochane - powiedziałem przesłodzonym głosem, gdy wszyscy doskoczyli do Uzdrowicielki zupełnie pomijając moją obecność, jak tylko weszliśmy do kuchni.

Eleanor się uśmiechnęła i posłała mi znaczące spojrzenie. Odwzajemniłem jej się tym samym. 

- Dobrze się czujesz, kochanie? - zapytała pani Kate, przyglądając się córce dokładnie. El pokiwała głową. - Wyglądasz znacznie lepiej, nabierasz kolorów.

Uzdrowicielka uśmiechnęła się nieśmiało i zerknęła ukradkiem w moim kierunku, gdyż nie mogłem przestać się szczerzyć. Posłałem jej spojrzenie typu "jestem niewinny", a ona wywróciła oczami.

- Okej, Louis już nadrobił czas z El, teraz nasza kolej - skomentowała naszą niemą rozmowę Perrie.

Nagle rozległ się dzwonek komórki, przerywając sprzeczkę Jesy z Leigh, kto powinien posłodzić herbatę dla El.

- To mój telefon - zorientowała się Leigh-Anne i sięgnęła po telefon. - Zastrzeżony numer? Dziwne. Halo? Oh, cześć, Jade! Poczekaj, ustawię głośnomówiący.

- Hej! - zawołaliśmy jednocześnie, witając się z przyjaciółką.

- Wszystko w porządku? - zapytała Perrie. 

Od razu zauważyłem ile pytań miała w tym momencie El i obiecałem sobie, żeby jej wyjaśnić obecną sytuację za chwilę. Wcześniej jakoś nie było na to czasu, a poza tym, nie chcieliśmy jej niepokoić.

- Tak, a jak się czuje El? Jest tam z wami? - spytała Jade.

- El jest cała i zdrowa, jest tu z nami, ale musi jeszcze oszczędzać głos - odpowiedziałem za nią, chwytając ją delikatnie za rękę i ściskając pocieszająco.

- Oh, rozumiem. Ale na pewno wszystko w porządku? - upewniła się. Była bardzo zaniepokojona.

- Potrzebuje jeszcze trochę odpoczynku, ale będzie dobrze - powiedziała stanowczo Perrie. - Opowiadaj, co się dzieje u ciebie. 

Nastąpiła chwila ciszy, podczas której Jade zająknęła się parę razy, po czym w końcu westchnęła.

- Właściwie to dzwonię, by prosić Leigh o przysługę. Potrzebuję czarownicy na swoim ślubie jutro.

- Że co?! - Jesy opluła się kakao. - Jutro?

- Wychodzisz jutro za Harry'ego?! Dlaczego nic nie mówiłaś? Czemu tak szybko? - zdziwiła się Leigh. 

El mocniej ścisnęła moją rękę ze zdenerwowania, ale mnie kompletnie zamurowało. Nie miałem pojęcia.

- Cóż, chodzi o to, że... - Jade odchrząknęła - ...że to nie za Harry'ego wychodzę za mąż, tylko za króla Wodników.

Czyżbym powiedział, że mnie zamurowało? Teraz dopiero mną wstrząsnęło.

- Że co takiego?! - Nie mogłem się powstrzymać. - Jak mogłaś zrobić to Harry'emu?

El jeszcze mocniej zacisnęła swe palce na mojej dłoni.

- Jade, co się stało? - wystraszyła się Perrie. - Czemu to robisz?

- To długa historia. - W głosie syreny dało się słyszeć zmęczenie.  - W skrócie, kiedy król odwiedził Mistyczną Zatokę, by przeprosić za atak Wodnika na ciebie, dowiedział się, że jestem Przeznaczoną Harry'ego i że nie mam zablokowanych uczuć. Ponoć mu się to spodobało i oświadczył mi się, a ze względów politycznych nie mogłam odrzucić propozycji.

- Oh, Jadie - westchnęła matka El, która do tej pory siedziała cicho w kącie kuchni, czytając gazetę i popijając kawę. - Tak bardzo mi przykro.

- Na szczęście małżeństwo również jest ryzykowne, sami wiecie do czego są zdolne Wodniki. Dlatego podczas jutrzejszego ślubu zastawimy na nich pułapkę i to jest też powód, dla którego dzwonię. Potrzebujemy pomocy Leigh-Anne.

- Oczywiście, co mogę zrobić? - zapytała od razu bez zastanowienia. 

- Nie mogę o tym rozmawiać przez telefon, przepraszam. Jak tylko się zgodzisz, poślę po ciebie Nadie. Jest tam może też Niall? Jego zdolności mogłyby się również przydać - stwierdziła.

- Akurat wyszedł z Zaynem, Angel, Ashtonem i Liamem, ale na pewno będzie chciał pomóc. Przekażemy mu, jak wróci - oznajmiłem. - Jak ma się Styles?

- Dziękuję wam bardzo. Harry jest... cóż, nieco nerwowy. Próbuję go przekonać, by do was wrócił, ale nie chce o tym słyszeć - westchnęła Jade. - Będę dalej próbować.

- Kiedy mam być gotowa z Niallem? - zapytała Leigh-Anne.

- Nadie powinna zjawić się po was za około godzinę. Czekajcie na nią w miejscu, gdzie co roku zapalałyśmy znicz dla moich rodziców. Jeszcze raz wam dziękuję, nie wiem, co bym bez was zrobiła. - Głos Jade się lekko załamał. W tle pojawiły się jakieś szmery i hałasy. - Muszę kończyć.

- Czy mogę też jakoś pomóc? Gdzie będzie ślub? - zapytała szybko Perrie.

- Niestety nie, to zbyt ryzykowne, ale dziękuję. Właśnie muszę ustalić z Leigh najbardziej dogodne dla niej miejsce. Przepraszam, naprawdę muszę już iść. Tęsknię - powiedziała i rozłączyła się. Brzmiała na bardzo nerwową i zmęczoną.

- Nie mogę w to uwierzyć - oznajmiła ze smutkiem Jesy, wzdychając.

- To moja wina. Narobiłam tyle zamieszania z Lerrodielem... Gdybym tylko nie była taka naiwna, Jade nie miałaby teraz tylu problemów. - Perrie pokręciła głową, wbijając wzrok w podłogę.

El szarpnęła mnie za rękę, żądając wyjaśnień. Drzwi się otworzyły i w kuchni pojawili się nasi uśmiechnięci, niczego nieświadomi przyjaciele. 

- Mamy wasze zakupy, już nie róbcie takich min, spokojnie. - Angelica wywróciła oczami.

- Co się stało? - zaniepokoił się Niall.

- Ja im wyjaśnię - westchnęła z rezygnacją Pezz.

***

Gdy dotarliśmy na umówione miejsce, Nadie oraz Harry już na nas czekali. Wystarczyło rzucić raz okiem na Amora, by wiedzieć, że był poważnie wkurzony i nie była to wina mokrych ubrań. Gdybym wiedział, że przypłynie wraz z Nadie, wziąłbym dla niego jakiś ręcznik lub ciuchy na zmianę. 

- Cześć - przywitała się grzecznie Nadie. 

Miała na sobie krótką, beżową sukienkę. Ciągle nie rozumiałem, jakim cudem syrenom nie było zimno w takich skąpych strojach w czasie zimy. Miałem na sobie kurtkę, a wiatr i tak dawał mi w kość.

- Hej - odpowiedział Niall. - Będziemy płynąć?

Nadie pokiwała głową i wyjaśniła, że to jedyny sposób, który nie ściągał uwagi. 

- Dobrze, że zabrałam bransoletkę - powiedziała Leigh, wyciągając drobny rzemyk zrobiony z alg i muszli. Wypowiedziała parę nieznanych mi słów, rzucających zaklęcie. Bransoletka zabłyszczała delikatnie. Najpierw chciałem zapytać, gdzie bransoletka dla Nialla, ale potem sobie przypomniałem, że szczęściarz jej nie potrzebuje.

- Uważaj na siebie, dobrze? - poprosił Ashton, przytulając Leigh na pożegnanie. Nie znosił najlepiej wiadomości o rozłące ze swoją Przeznaczoną. 

- Zawsze - zapewniła, całując Amora. Harry uniósł brwi, ale nie powiedział nic. 

Liam odstąpił zmokłemu przyjacielowi swoją kurtkę, którą ten przyjął z grymasem, ale i widoczną ulgą.

- Powinniśmy już ruszać. Jade na nas czeka - stwierdziła Nadie. Leigh i Niall pokiwali głowami patrząc z niepokojem na wzburzone fale. Woda musiała być lodowata.

- Proszę, przekaż Jade, że gdyby czegokolwiek potrzebowała, przybędziemy z pomocą - poprosiła Perrie. - I że ją kochamy.

- Oczywiście - przytaknęła Nadie, uśmiechając się słabo. 

Chwyciła Leigh-Anne oraz Nialla za dłonie i razem weszli między fale w akopaniamencie siarczystych przekleństw skierowanych do zimnej wody. Nadie powstrzymywała chichot. Po chwili zupełnie zniknęli pod wodą. 
__________________________________________________

Cześć!

Wybaczcie, rozdział miał być wcześniej, ale... usunęłam go. Niechcący. Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę z tego, jak poważnie byłam wkurzona. Przekleństwa leciały gorsze niż z ust Leigh oraz Nialla, wchodzących do lodowatej wody.

Co myślicie? Nasi bohaterzy w końcu troszkę lepiej ogarniają sytuację, Harry powraca z Mistycznej Zatoki, ślub Jade nastąpi już tak niedługo...
Oh no i nie zapominajmy o ZARĘCZYNACH ELOUNOR <3 
Piszcie, co sądzicie o nowych wydarzeniach, a także tych przyszłych!
N.x

środa, 13 czerwca 2018

"Rozśpiewana Historia 2" Część 73




Powrót do domu







***Leigh-Anne***

- Już tu są! - zawołałam, kiedy w końcu zauważyłam za oknem nadjeżdżający znajomy samochód.


- Nareszcie, ileż można czekać! - pisnęła radośnie zniecierpliwiona Jesy. Włosy zaczęły jej odstawać od misternie ułożonej fryzury, nagle naelektryzowane z ekscytacji. 



- Spokojnie, teraz już wszystko będzie jak dawniej - zaśmiałam się, próbując troszkę uspokoić przyjaciółkę. 



Niestety nasza radość przygasła, gdy do nas obu dotarło, że nic nie będzie już takie samo. Jade nie było i prawdopodobnie już nie będzie z nami, a tam, gdzie Jade, był i Harry. 



- Wszystko gotowe? Perrie będzie wściekła, jak tylko zobaczy, że coś jest nie tak - biadolił Zayn, który od godziny już się miotał po całym domu, przygotowując się na uroczysty powrót Eleanor.


- Jest idealnie, nawet królowa mogłaby tu zawitać i nie miałaby na co narzekać - zaśmiał się Ashton, rozlewając każdemu trochę wina do lampek. Przyłapał mnie na przyglądaniu i uśmiechnął się szeroko, po czym powrócił do wykonywanej czynności. Starałam się ukryć uśmiech, który mi się wręcz cisnął na usta, ale bez skutku.



Nagle poczułam jakby delikatne ukłucie i podskoczyłam, łapiąc się za ramię. Spojrzałam z wyrzutem na Jesy, która jedynie wzruszyła ramionami, po czym zaśmiała się złośliwie.


- Ja otworzę - oznajmił wesoło Niall, kierując się do drzwi i otwierając je na oścież.



Pani Kate, Louis, a także Perrie wysiedli z samochodu. Chłopak pomógł Eleanor, a Perrie zabrała torbę z rzeczami Uzdrowcielki z bagażnika. Na ustach mamy El widniał szeroki uśmiech.


- Jejku, dzieci, jak tu wspaniale pachnie! - pochwaliła, przestępując przez próg. 


- Zayn przygotował kurczaka. Proszę, niech pani od razu siada. - Liam zaprosił panią Kate do stołu, odsuwając dla niech krzesło. Kobieta podziękowała uśmiechem i zajęła miejsce. 



- Cześć, wam - przywitał się Lou, jednak nie odrywał wzroku od ciągle osłabionej El. Pomógł jej zdjąć kurtkę.


- Tak się stęskniliśmy! - zawołała Jesy, korzystając z tej chwili, gdy chłopak oddalił się o krok, by odwiesić ubranie. Dziewczyna zamknęła El w niecierpliwym uścisku. Ja również nie mogłam czekać, więc się po prostu dołączyłam. 


- Jak się czujesz? - zapytałam przezornie, gdyż nie chciałam, by zasłabła nam w ramionach. 


- Dobrze - wychrypiała tak cicho i tak niepodobnym głosem, że aż mnie zamurowało. 


Jesy była równie zaskoczona, co nie umknęło uwadze El. Posłała nam łagodne spojrzenie.



- El nie powinna dużo mówić, ciągle dochodzi do siebie - oświadczyła pani Kate.



- Chodź, usiądź sobie. Jesteś głodna? Może chcesz herbaty? - Podprowadziłam przyjaciółkę do krzesła obok jej mamy. Pokręciła głową i machnęła ręką, jakby chciała powiedzieć, żebyśmy się nią nie przejmowali.


- To ja zrobię herbatę - zadecydowała mimo wszystko Jesy i popędziła do kuchni. 


El wywróciła oczami, ale się uśmiechnęła.



Wszyscy zajęliśmy miejsca przy stole i choć z początku było trochę sztywno, dosłownie po pięciu minutach atmosfera się rozluźniła. 



***


- I wtedy Perrie złamała Zaynowi nos! - zaśmiała się, a raczej wydusiła z siebie pomiędzy napadami śmiechu, Jesy. 


- Nie, nie-e, nie. O-obiłam. Takie jest oficjalne stwierdzenie lekarz-a - sprostowała całkiem stanowczo jak na swój aktualny stan Perrie, gestykulując ręką, w której trzymała kieliszek z resztą wina. 


Dopiero po chwili do mnie dotarło, jak głośno się śmiałam. Zakryłam dłonią usta, próbując się kontrolować, ale bez większego skutku. Po chwili znów rechotałam, opowiadając El jak nakryłam Perrie i Zayna w naszej sypialni.



- Czekaj, co?! - wyparował Liam. Był cały czerwony na twarzy.


- Już dawno byś o tym wiedział, gdybyś sam nie był tak zajęty Angel - skwitował Niall, śmiejąc się złośliwie.



- Liam, ty skurczybyku! - wyparował Louis, dając przyjacielowi sójkę w bok. Payne jeszcze bardziej się zaczerwienił, natomiast Angelica odrzuciła nonszalancko włosy do tyłu. 


Zaśmiałam się po raz kolejny i odchyliłam na krześle do tyłu, widząc zadowoloną z siebie minę wampirzycy.


- Okej, tobie już wystarczy tego wina - stwierdził Ashton, łapiąc mnie w ostatniej chwili, nim się przewróciłam na podłogę. Kręciło mi się w głowie...



- A-ależ wsysko jest w porząsiu - zapewniłam, choć nie do końca byłam tego taka pewna. 


- A jeśli rozmawiamy już o potajemnych schadzkach to czy tamta dwójka nie ma nam czegoś do powiedzenia? - Dopiero po chwili dotarło do mnie, że Louis zwracał się do nas. Ashtona i mnie. 



Wydałam z siebie jakiś niezrozumiały bełkot, choć chciałam ułożyć zdanie pełne przekleństw w stronę Śpiewaka. Ashton zaczął się śmiać.


- Czy ty go właśnie nazwałaś niewdzięcznym kapciem? - Jesy, która siedziała po mojej drugiej stronie, też rechotała.


- Może - potwierdziłam. W mojej głowie brzmiało to zdecydowanie bardziej agresywnie. 



Poprawiłam się na krześle, ale znów świat zawirował mi przed oczami. Choć sam był wstawiony,  Ashton mnie przytrzymał pewną ręką. Nawet nie zauważyłam, kiedy usadowiłam się w taki sposób, że opierałam się o niego plecami. Było mi ciepło, a już na pewno teraz nie miałam jak upaść. 



- Leigh, już nie tak przy wszystkich. Nie masz wstydu, czy co? - Louis zacmokał teatralnie z dezaprobatą. Uśmiechnął się szeroko, gdy wystawiłam mu język.



- Czyli to już oficjalne, tak? - zagadnął Niall, który siedział obok Ashtona. 



- Nie śpieszymy się - wyjaśnił wymijająco, ale grzecznie Amor.



- On to ukrywał! On cały ten czas wiedział i mi nic nie powiedział! Nic! - zaczęłam marudzić, pokazując palcem na Irwina, którego chyba bardzo bawiło moje zachowanie. - No co się tak szczerzysz? Nie patrz tak na mnie! Nie jestem pijana!



- Leigh, idź spać - rozkazała Perrie, która sama prawie przysypiała na krześle. Oczy jej się zamykały, a głowę jeszcze cudem utrzymywała w górze.


- Dobrze, że Zayn i pani Kate już śpią i nie muszą cię widzieć w takim stanie - zaśmiał się złośliwie Louis. Perrie jedynie wzruszyła ramionami, wstała i chyba zamierzała zacząć składać brudne talerze, ale powstrzymała ją ręka Angel.


- Idź spać. Wy wszyscy, z resztą. Jesteście nieprzytomni, zaraz wszystkie talerze potłuczecie - westchnęła wampirzyca, patrząc szczególnie oskarżycielsko na Liama. 



Louis od razu odprowadził El do pokoju, Perrie oraz Jesy podążyły za nimi. Niall zaczął pomagać Angel, chyba jako jedyny z nas był w całkiem niezłej formie. Skubaniec miał mocną głowę. Liam przeniósł się na sofę. Chciałam wstać, ale jednocześnie było mi tak bardzo wygodnie, że nie chciałam się ruszać z miejsca. 


- Chcesz się przejść na krótki spacer? - usłyszałam szept Ashtona zaraz przy swoim uchu.



Przytaknęłam, choć to była ostatnia rzecz na jaką miałam ochotę. Amor mnie troskliwie ubezpieczał, gdy mozolnie zakładałam buty na obcasie, bo jako jedyne pasowały do mojej spódniczki. Ubrałam na siebie płaszcz i niedbale zarzuciłam pierwszy lepszy szalik. Ashton już na mnie czekał. Nie mówiąc nic nikomu, wyszliśmy na zewnątrz. Świeże powietrze od razu mnie ocuciło, a jeden chłodny powiew wiatru wystarczył, bym zaczęła się trząść. 



- Jak się czujesz? - zagadnął Irwin, przyciągając mnie do siebie, by ochronić przed zimnem. Chwyciłam go za ramię i szliśmy przed siebie.



- Nieco lepiej, dziękuję - odpowiedziałam, choć przy każdym kroku nadal czułam efekty alkoholu. - Wszystko w porządku?



- Tak, tak - zapewnił, choć fałsz wyłapałam nawet pomimo swojego nietrzeźwego stanu. 



- Hej, o co chodzi? - wystraszyłam się. Ashton na mnie spojrzał, a potem odwrócił wzrok.



O nie. Pewnie zrozumiał, że to nie ja byłam jego Przeznaczoną. Musiał się pomylić. Głupi zbieg okoliczności, niedopatrzenie. Żart? To też mogło być prawdopodobne. 


- Rozumiem - westchnęłam, zatrzymując się. 



- Rozumiesz? - zdziwił się Ash, ale widząc moją minę, pokręcił głową. - Nie, nie rozumiesz. 


- Po prostu to powiedz, nie przedłużajmy tego - stwierdziłam, czując rosnącą gulę w gardle. Nie mogłam uwierzyć, że tak szybko się do niego przyzwyczaiłam. 



- Nie chcę cię wystraszyć, ale... Siedząc z tobą dzisiaj, śmiejąc się i po prostu widząc cię taką radosną, ja... Nie mogę tak dłużej, naprawdę - westchnął, kręcąc znowu głową. 



Zdobyłam się na krótkie "aha", ale nawet przy tym mój głos się załamał. Jestem taką idiotką... Tyle czekałam na kogoś, kto w końcu dojrzy we mnie coś specjalnego, że kiedy ktoś się nareszcie pojawił, od razu rzuciłam się na tę osobę spragniona miłości. Ależ ja byłam głupia i naiwna.



- Nie, nie, Leigh, nie rozumiesz. Chcę ci powiedzieć, że cię kocham i nie mogłem już tego ukrywać. O nie, nie płacz, proszę. Schrzaniłem, prawda? Przepraszam, bardzo przepraszam... - Przejął się. 



Nie mogłam opanować łez i po prostu rozpłakałam się na środku ulicy. Gdy to nie pomogło mi rozładować napięcia, uderzyłam Ashtona w pierś, a potem jeszcze raz. On po prostu tam stał, przyjmując moje ciosy, ale zupełnie nie wiedział, co zrobić lub jak zareagować.


- Jak mogłeś mi to zrobić? - zapytałam z wyrzutem, ocierając policzki. - Byłam pewna, że chcesz mnie zostawić!


- Co? Dlaczego miałbym cię zostawiać? - zdziwił się. Był autentycznie oniemiały. - Jesteś moją Przeznaczoną, czemu miałbym cię zostawiać?



Chciałam mu cisnąć niepodważalnym argumentem, ale takiego nie znalazłam. Ash przyciągnął mnie do siebie i zamknął w uścisku.



- Po prostu nie chciałem cię przytłoczyć, dopiero co mówiłem ci, że potrzebujesz czasu po Niallu. Nie chciałem byś się wystraszyła takim wyznaniem, żebyś czuła się zobowiązana, czy coś i... - paplał i paplał, więc złapałam go za kołnierz i siłą nakzałam mu się pochylić, po czym przycisnęłam swoje usta do jego. Był to krótki, ale intensywny pocałunek. 


- Skończyłeś? - zapytałam stanowczo, równocześnie łapiąc oddech.



- Gadać bzdury czy całować? - wymamrotał, nie odrywając wzroku od moich ust. 


- To pierwsze. - Uśmiechnęłam się.


- Na miłość boską, tak. - Pokiwał głową i znów przyciągnął mnie do siebie zachłannie, obejmując moją twarz w dłońmi. 

____________________________________________________________

niedziela, 29 kwietnia 2018

"Rozśpiewana Historia 2" Część 72



Nadzieja



***Jade***
Obudzona zostałam pocałunkiem. 

- Jade. Musisz się już zbierać, kochanie - powiedział Harry z ukrywanym bólem w głosie. 

Otworzyłam oczy i jęknęłam. Czekało mnie dzisiaj ogromne wyzwanie i miałam tylko ogromną nadzieję, że starczy mi cierpliwości a także odwagi do tego, co miałam zrobić.

- Jeszcze chwilkę - mruknęłam, kładąc dłoń na policzku Harry'ego i spoglądając mu w oczy.

Uśmiechnął się leniwie i nachylił, by po raz kolejny mnie pocałować. Przyciągnęłam go do siebie bliżej, objęłam nieco mocniej, jakbym próbowała wyrazić swoje wszystkie uczucia i zapewnić o ich autentyczności. Harry zaczął coś mamrotać, ale nie dałam mu szansy się ode mnie oderwać i dalej pogłębiałam pocałunek. Nie chciałam widzieć się z Errdielem, nie chciałam widzieć na sobie żadnej białej sukni z welonem, jeśli obok miało nie być Harry'ego.

- Kochanie, jeszcze parę sekund, a nigdzie cię nie puszczę - wyszeptał, kiedy musiałam nabrać oddechu.

Westchnęłam z żalem. Chciałabym, żeby mnie już nigdy nie puszczał. 

- Wszystkiego najlepszego - uśmiechnął się, zakładając mi pasmo włosów za ucho. 

- Oh, to dzisiaj. Racja. Przegapiliśmy święta - zauważyłam z zaskoczeniem i zalała mnie kolejna fala rozczarowania. 

- Następne będą idealne, obiecuję. Zero zmartwień, zero problemów. Jedynym, czym się będziemy przejmować, to czy wystarczy nam jedzienia. Zgoda? - zapytał, błądząc palcem po moim obojczyku aż przeszły mnie ciarki. 

Mogłam to sobie wyobrazić. Wszyscy w brzydkich, świątecznych sweterkach. Ja oczywiście założyłabym jeszcze opaskę z rogami renifera, a Harry'emu przywdziałabym czerwony nos. Zapalilibyśmy w kominku, choinka mieniłaby się wszystkimi kolorami tęczy, a pod spodem znajdowałby się stos prezentów. Wszyscy bylibyśmy uśmiechnięci i radośni. Może zaprosilibyśmy mamę Harry'ego? Może odwiedziliby nas Kieran i Gemma? A co z Nadie? Czy mogłaby przyjechać do naszego domu? 

- Dzień dobry, Jaśnie Pani. Przymiarka sukni za godzinę, król Errdiel życzył sobie, aby odbywała się tutaj, w Mistycznej Zatoce, ze względu na Pani wygodę. Czy chce Pani zjeść śniadanie w łóżku, czy nakryć do stołu? - Aria wjechała do komnaty z srebrnym wózkiem zastawionym różnymi talerzami z pokrywkami. 

- Zjemy przy stole, bardzo dziękuję! - zawołałam szybko, gdy tylko do mnie doszło, że nie miałam na sobie swojej nocnej koszuli. Gdzie ona się podziała?

- Tego szukasz? - uśmiechnął się zadziornie Harry, wyciągając gdzieś spod mojej poduszki ubranie. Szybko sięgnęłam po swoją własność, choć doskonale wiedziałam, że Amor będzie się ze mną droczyć i tak łatwo nie odzyskam koszuli. Na przekór więc pocałowałam namiętnie psotnika i wykorzystałam jego chwilę nieuwagi, chwytając za ubranie, które natychmiast na siebie naciągnęłam.

Harry zmrużył oczy, jakby chciał mi powiedzieć, że zawiodłam jego zaufanie, więc uśmiechnęłam się triumfująco i wysunęłam spod kołdry. Narzuciłam na siebie jeszcze cienki szlafrok i wyszłam zza zasłony, która otaczała łóżko. Materiał był praktycznie prześwitywalny, ale mimo wszystko dawał poczucie prywatności.

- Czy lepiej się Jaśnie Pani dzisiaj czuje? - zapytała grzecznie Aria, układając talerze na stoliku. 

- Tak, dziękuję. A jak ty się dzisiaj masz? - zagadnęłam, przysuwając kolejne dwa krzesła.

- Wyśmienicie, choć przyznaję, ciężko było zasnąć po wczorajaszych wydarzeniach. Czy Nadie przyjdzie na śniadanie? - spytała, wskazując na trzecie krzesło.

Przeszły mnie ciarki na myśl o tym, co się stało wczoraj. Wszystkie emocje mnie w nocy przytłoczyły w jednym momencie i nie mogłam przestać płakać, ba, wypłakiwać sobie oczu w  napadzie histerii. Dopiero Harry'emu udało się mnie najpierw uspokoić, a potem skutecznie odpędzić ponure myśli i poczucie winy.

- Nie wiem, ale pomyślałam, że może ty się przyłączysz. Jadłaś już?

- Oh, nie wolno mi, Jaśnie Pani! Ale bardzo dziękuję, czuję się zaszczycona. Jadłam już, proszę się mną nie przejmować. Proszę siadać, ja zajmę się wyborem kreacji na dzisiaj dla Pani. - Jej twarz rozjaśnił szczery uśmiech.

Dygnęła grzecznie i odeszła w stronę garderoby, po drodze witając się skromnie z Harrym. 

- Naleśniki! - ucieszył się, po czym szybko zajął miejsce na krześle. 

Pokręciłam głową z rozbawieniem i również poczęstowałam się słodkością z bitą śmietaną i jagodami. Zjadłam również finezyjne kanapki z szynką parmeńską, szczypiorkiem i pomidorami koktajlowymi, a także spróbowałam sałatki z tuńczykiem oraz świeżo upieczoną bagietkę.

- Cieszę się, że wrócił ci apetyt - oznajmił cicho Harry, przyglądając mi się. 

Zarumieniłam się lekko i dokończyłam pić swoje kakao akurat w chwili, gdy Aria wróciła z prostą, białą sukienką kończącą się przed kolanem. Wyglądała na naprawdę wygodną i zdecydowanie nie była tak elegancka, jak wszystkie moje poprzednie kreacje. Spojrzałam zadowolona, ale jednocześnie i podejrzliwa na Arię.

- I tak będzie się Jaśnie Pani przebierać. - Wzruszyła ramionami, a moja cała radość uleciała niczym powietrze z przekłutego balonu. 

- Racja.

Chwyciłam sukienkę i weszłam za parawan by się przebrać. Aria przygotowała dla mnie zdecydowanie bardziej zabudowaną bieliznę niż zwykle, więc byłam jej za to ogromnie wdzięczna. Naciągnęłam przez głowę sukienkę i wyszłam, by się przejrzeć w lustrze obok. Leżała jak ulał. Aria szybko rozczesała mi włosy i założyła opaskę z kolorowymi kwiatami, które były miłym akcentem dla oka w tym wszechobecnym morzu bieli. Do tego proste, skórzane baleriny i byłam gotowa do wyjścia. 

- Jak Najpiękniejsza już wie, podczas przymiarki ceremonialnych kreacji, państwo młodzi wyznają sobie nawzajem miłość, zapewniając o jej trwałości. Przygotowałam tutaj dla Jaśnie Pani parę przydatnych zwrotów. - Wręczyła mi karteczkę. - Tradycją również jest iż to przyszły małżonek oraz żona wybierają oraz projektują sobie nawzajem stroje. Przygotowałam luźny zarys tego, co mogłaby Najpiękniejsza zaproponować.

- Jejku, bardzo ci dziękuję - wyznałam szczerze. Byłam pewna, że to wszystko spadnie na moją głowę jak tylko zjawię się na miejscu, a tymczasem Aria zajęła się już każdym szczegółem. Pewnie wiedziała, jak bardzo przytłoczyła mnie myśl o wychodzeniu za kogoś innego niż Harry, nie raz o tym mówiłam bliskim, gdy gdzieś się tu krzątała. 

- Drobiazg. - Machnęła ręką i podała mi projekt garnituru. - Stwierdziłam, że dobrze będzie zaproponować biel. Jest to kolor syren, więc pokażesz w ten sposób, że nie będziesz podlegać królowi, a jesteś z nim na równi. Przy okazji, nie zdziwiłabym się, gdyby sukienka Jaśnie Pani była niebieska - uprzedziła.

- Rozumiem. - Pokiwałam głową, chłonąc wszystkie informacje, by później nie czuć się zaskoczoną. 

- Srebrny również jest kolorem Wodników, więc taki też wybrałam krawat oraz dodatki, żeby zachować wyrazu szacunku. A teraz przećwiczmy te kwestie z zapewnieniem miłości, by Jaśnie Pani zabrzmiała choć odrobinę przekonująco. - Aria uśmiechnęła się i mrugnęła do mnie figlarnie okiem.

***

- Wasza Najpiękniejsza mość wygląda wprost fenomenalnie - pochwaliła mnie krawcowa, kłaniając się nisko, gdy przeglądałam się w lustrze, by zobaczyć końcowy efekt. 

Sześć godzin. Bite pół dnia ciągłego stania twarzą w twarz z królem Errdielem. Co prawda dzieliły nas dwa metry, ale mimo wszystko było to za blisko i zbyt długo. Przez pierwszą godzinę panowała cisza. Potem nastał czas owych wyznań miłosnych, ale i to minęło bez większych przeszkód. Krawcowe uwijały się wokół nas, dzielnie wysłuchując wszelkich uwag, których król Wodników miał zaskakująco wiele. Ja na szczęście dorzucałam tylko co jakiś czas swoją opinię, ale wtedy i tylko wtedy, gdy zostałam o nią zapytana. 

- Nie, nie, nie. Ciało Najpiękniejszej jest tak perfekcyjne, dlaczegóż je chować? Proszę, wyżej to wcięcie. Wyżej. Tak, idealnie.

Starałam się nie reagować i nie spoglądać w dół zbyt często, bo bym się przeraziła. Całe plecy miałam nagie, sukienkę podtrzymywały tam zaledwie dwie skrzyżowane wstążeczki. Dekolt nie był głęboki, ale sukienka miała wycięty trójkąt od talii w górę, kończący się pomiędzy moimi piersiami. Długa spódnica z tiulu opadała falami do kostek, ale również miała wcięcie po prawej stronie, eksponując łydkę, kolano, a także więcej niż połowę uda. Materiał na pierwszy rzut oka był biały, lecz całkiem znacząco wpadał w błękit. 

- Zgadzam się z profesjonalistką. Wyglądasz przepięknie, Jaśnie Pani - uśmiechnął się Errdiel, stając za mną. 

Mogłam go dojrzeć w lustrze, jak ostrożnie kładł dłoń na mojej talii. Ku mojemu najszczerszemu zdziwieniu, nie dotknął mojej odkrytej skóry. Nawet mnie nie musnął choćby jednym palcem, co spowodowało, że natychmiast nabrałam nieco cieplejszych odczuć względem jego osoby. 

- Dziękuję, Wasza Wysokość - odparłam, starając się nie poruszyć. Zdobyłam się na nieśmiały uśmiech.

- Podoba mi się również twoje dzieło. Wiem, że jesteś Najpiękniejszą od niedawna, masz w sobie wiele odwagi, by zaproponować dla mnie biel - stwierdził, spuszczając wzrok, ale dobrze wiedziałam, że bacznie obserwował moją reakcję. 

Przechyliłam głowę.

- Cóż, taka już jestem. Nie boję się wyzwań - oznajmiłam, spoglądając na niego z uniesionym podbródkiem. 

Wydął usta, po czym uśmiechnął się, z uznaniem kiwając raz głową.

- Zauważyłem. Od razu wiedziałem, że jesteś inna, jak tylko pierwszy raz cię zobaczyłem. 

Nie skomentowałam tego. Czułam, że chciał powiedzieć coś jeszcze i starałam się na to przygotować.

- Co z Amorem? Wyjechał? - spytał łagodnie, jakby nie chciał poruszać tej kwestii.

- Tak. W chwili, gdy się dowiedział o zaręczynach - przytaknęłam, automatycznie spuszczając wzrok. Skarciłam siebie samą w myślach za tą jawną oznakę kłamstwa. Musiałam ją zatuszować szczerym smutkiem. - Przyjęłam zaręczyny, bo wiedziałam, że tak będzie najlepiej dla moich sióstr. Nie ukrywam, nie jest to coś, co planowałam i o czym marzyłam, ale wierzę, że to jest najlepsze rozwiązanie. 

- Postąpiłaś słusznie. Razem możemy panować długo i szczęśliwie. Z czasem... - zawahał się i jeszcze raz przemyślał, co zamierzał powiedzieć. - Mam nadzieję, że z czasem uda ci się mnie pokochać. Nie liczę, że stanie się to od razu, ale może któregoś dnia. To wszystko, na czym mi zależy. Przysięgam.

Kompletnie zaniemówiłam. Jego niebieskie oczy wpatrywały się we mnie z czymś, co chyba rzeczywiście było autentyczną nadzieją. Z opóźnieniem zauważyłam, że nachylił się w moją stronę. Złożył delikatny, niemal ledwie wyczuwalny pocałunek na policzku. Uśmiechnął się w ten swój charakterystyczny sposób, widząc moje osłupienie.

- Do zobaczenia, Jade.

I wyszedł.

"Rozśpiewana Historia 2" Część 71


Przyjęcie zaręczynowe


***Jade***
- Pragnę wznieść toast za zdrowie panny młodej, naszej Najpiękniejszej. Niech panuje długo i szczęśliwie.

Po raz kolejny wymusiłam uśmiech, kiwnęłam głową i uniosłam kieliszek. 
Ile będzie jeszcze tych toastów? Obiad był wyśmienity, nie mogłam temu zaprzeczyć. Prawdopodobnie zjadłam więcej niż powinnam była, ale pierwszy raz odkąd przebywałam w Mistycznej Zatoce wrócił mi apetyt. Miałam dość już tych pochwał i życzeń. Nie ja byłam odpowiedzialna za nasz dobrobyt, ja się w ogóle do tego nie przyłożyłam, a jeżeli już, to tylko mu zagroziłam. Byłyśmy siostrami i choć nie znałam syren za dobrze, czułam z nimi więź. 

Ignorując jakieś małe zamieszanie przy drzwiach po drugiej stronie sali, wstałam i uniosłam wysoko kieliszek.

- Za Mistyczną Zatokę. Za nas - oznajmiłam, spoglądając na tłum kobiet przed sobą siedzących przy długich stołach. 

Nie byłam w stanie powiedzieć więcej, nie byłam godna, będąc szczerą. Liczyłam jednak, że to mogłoby wyrazić, czego nie da się opowiedzieć słowami. Syreny od razu się ożywiły, ich twarze nieco rozświetliły. Wiedziałam, że nie akceptowały mnie jako Najpiękniejszej, a większość ciągle obwiniała za związek z Amorem, ale może tym drobnym gestem mogłam pokazać, że byłam w tym z nimi. Nie zamierzałam uciekać, nie zamierzałam zostawiać ich na pastwę Wodników. 
Syreny uniosły kieliszki, kiwając z aprobatą głowami. 

Nagle rozległo się ciche klaskanie na tyle pomieszczenia. Anadyomene, która siedziała obok mnie, zachłysnęła się szampanem.

- Piękne słowa, miłości moja.

Przez całą długość sali spokojnym krokiem przechadzał się mężczyzna ubrany w srebrno-niebieski garnitur, aż w końcu zatrzymał się trzy metry dalej ode mnie. Ukłonił się szarmancko, a mnie opadła szczęka. 
Zupełnie go nie poznałam. Bez tej całej swojej świty, trąb na przywitanie, nawet korony! Dlaczego nie miał na sobie korony?!

- D-dziękuję - wymamrotałam oszołomiona. Co miałam powiedzieć?

- Mam nadzieję, że nie masz mi za złe braku zapowiedzi. Pragnąłem cię zobaczyć jak najszybciej bez tej całej otoczki. Co więcej, co to za przyjęcie zaręczynowe bez narzeczonego? - uśmiechnął się szeroko. Miał dołeczki w policzkach i nienawidziłam go za to.

- Będziemy zaszczycone, jeśli Wasza Najjaśniesza Wysokość do nas dołączy - odezwała się za mnie Minister Sprawiedliwości. 

Pomiędzy mną a Anadyomene ktoś nagle postawił krzesło oraz dodatkowe nakrycie wraz z pełnym kieliszkiem. Miałam ochotę krzyczeć.

- Ogromnie dziękuję. - Errdiel kiwnął szarmancko głową, po czym zbliżył się i zajął miejsce.

Nie mogłam nic poradzić na to, że spięłam wszystkie mięśnie w gotowości do obrony. Czy mógłby mi zrobić to, co tamten Wodnik Perrie? Ile czasu by mu zajęło pożarcie mojej duszy? Czy komukolwiek udałoby się zareagować w porę?

Na stołach zaczęły się pojawiać różnego rodzaju słodkości i desery, które jak słyszałam, były specjalnością a jednocześnie słabością syren. Mogłyby jeść czekoladę w kółko, gdyby nie trudność w dostępności. Syreny rozmawiały między sobą i szeptały. Nawet cała "moja rada" zawzięcie o czymś dyskutowała.

- Wiesz, to dla mnie też stresujące - usłyszałam nagle obok siebie. - Rozumiem cię.

Spojrzałam z roztargnieniem na Errdiela. Jego blada, nieskazitelna cera tak bardzo kontrastowała z kruczoczarnymi włosami i błękitnymi oczami. Nieważne jak bardzo go nienawidziłam, nie mogłam zaprzeczyć, że był przystojny.

- Co takiego?

- Narzeczeństwo, ślub. Nigdy wcześniej tego nie robiłem. - Wzruszył ramionami i włożył do ust kawałek ciastka, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Uśmiechnął się, gdy natychmiast odwróciłam spojrzenie. To chyba nie był odpowiedni moment, by powiedzieć, że ja już przez to przechodziłam?

- Nigdy wcześniej o tym nie myślałeś? - zapytałam grzecznie, napotykając surowy wzrok Anadyomene, która nas ukradkiem obserwowała.

- Nie, absolutnie. Nigdy dotąd nie było nikogo wystarczająco... specjalnego - odpowiedział z namysłem. 

Nie wiedziałam, czy to tylko wrażenie, czy jakaś jego moc, ale czułam jak jego intensywne spojrzenie wręcz przypalało mi skórę. Nieznacznie się poprawiłam na miejscu, ale nie umknęło to jego uwadze.

- Nie boisz się ślubu - zauważył. - Boisz się mnie.

- Co? - wydusiłam tylko z siebie, gdy się do mnie nagle nachylił.

Serce waliło mi w piersi niczym młot.

- Masz rację. Chyba nie wyraziłem odpowiedniej troski o twoją przyjaciółkę. Jest mi niesłychanie przykro, że to się zdarzyło i przyrzekam, że więcej taki wypadek nie będzie miał miejsca - oznajmił, wyprostowując się. 

- Dziękuję - odparłam, starając się zabrzmieć nieco bardziej stanowczo, bo odkąd tu przybył wyrażałam jedynie szok i urazę.

- Czy mógłbym się zobaczyć z Lerrodielem? - Jego spojrzenie wyrażało teraz więcej skruchy. - Chciałbym tu przy wszystkich pokazać, że od teraz takie zachowania nie będą tolerowane.

Gdyby fakt, że Anadyomene mnie wcześniej uprzedziła, że musimy odesłać Lerrodiela z Mistycznej Zatoki, to bym nie wiedziała, co zrobić.  Pokiwałam jedynie głową i posłałam po więźnia. Po dwudziestu dłużących się minutach w nieprzyjemnej ciszy pojawił się na sali. Ciągle miał na sobie błękitny garnitur, jednak był podarty i nieco brudny na plecach, a jego włosy spadały mu na oczy. Miał skute ręce oraz nogi.

- Wasza Najjaśniejsza Wysokość. Wasza Najpiękniejsza Mość. - Ukłonił się ostrożnie. Jego głos był ochrypły.

- Lerrodielu - westchnął Król, zdejmując serwetkę z ud i wstając z miejsca. Wolnym krokiem podszedł do Wodnika. - Byłeś mi bliski. Jestem tobą wielce rozczarowany.

- Nie zrobiłem nic, by urazić Waszą Najjaśniejszą Wysokość. Otrzymywałem jasne sygnały  przyzwolenia od tamtej... - urwał, z wściekłością patrząc na mnie, ale ugryzł się w język - ...kobiety.

- Dziękuję za twoje zeznanie - powiedział król, ujmując Lerrodiela za ramiona i nachylając się, by ucałować w policzek więźnia. Domyślałam się, że taki mieli zwyczaj.

Wszystko stało się tak szybko, że nawet nie pojęłam, co właśnie miało miejsce. Nagle twarz Lerrodiela pobladła, jego oczy były szeroko otwarte. Król się odsunął, a w nieznacznie wyciągniętej przed siebie dłoni, coś trzymał. Mój umysł nie był w stanie przetworzyć tego obrazu. Dopiero, gdy Errdiel upuścił nonszalancko organ na ziemię i rozległ się głośny plask, oprzytomniałam. W wiodczejącym ciele Lerrodiela na piersi ziała dziura, wzbierająca krwią o nieco metalicznym, fioletowym zabarwieniu. Ułamek sekundy później on również osunął się na ziemię, a kałuża krwi urosła. Tuż obok głowy trupa leżało jego wyrwane serce. 
Król podszedł do najbliższego stołu i uraczył się białą chusteczką. Syreny siedziały wyprostowane, nieruchome, blade z przerażenia oraz szoku. 

- Piękna Pani, chciałbym zaznaczyć, że znieważenie twojego rodu lub twoich bliskich uznaję za występek niewybaczalny. Niech Lerrodiel posłuży jako przykład, a także dowód mej miłości. W imieniu mojego rodu, śmiem cię prosić ponownie o wybaczenie tego haniebnego czynu, jakiego dopuścił się mój pobratymca - mówił, wycierając dłonie w serwetkę. Patrzył mi w oczy przez całą swoją przemowę i nic nie mogłam poradzić na to, że jeszcze nigdy nie słyszałam tak żarliwych słów. 

Nie byłam pewna, na co sobie pozwolić. Zemdleć? Zwymiotować? Zacząć krzyczeć? Jednak byłam zbyt oniemiała i po prostu siedziałam tam jak ten kołek, z rozwartymi ustami, wpatrując się w rosnącą kałużę sinej krwi. 

- Dziękuję, Jaśnie Panie. - Nie brzmiałam jak ja. Mój głos ociekał chłodem, był zupełnie pozbawiony wszelkich emocji, czy uczuć. Zastanawiałam się, czy czasem klątwa Najpiękniejszej nie dopadła mnie z opóźnieniem.

- Cieszę się niezmiernie. Zatem kontynuujmy ucztę. - Uśmiechnął się Errdiel, ponownie zajmując miejsce obok mnie. 

Podczas gdy podawano specjalnie przygotowywany na tę okazję lodowy tort czekoladowy, z środka sali zmywana była pośpiesznie krew. 

***

- Ciągle nie mogę uwierzyć, że to miało miejsce. - Nadie pokręciła głową, po czym przetarła twarz dłońmi, jakby w ten sposób mogła zmazać obraz, który się uwiecznił w naszej pamięci.

- A jednak - odparłam sucho, nie zaprzestając niespokojnego marszu po pokoju. 

Nadie spojrzała na mnie krzywo.

- Jade, jeśli myślisz, że mogłaś mieć jakikolwiek wpływ na śmierć tego Wodnika, proszę, przestań.

- W takim razie wyprowadź mnie, bardzo proszę, z błędu. - Podniosłam głos.

Miałam ochotę krzyczeć na całe gardło, drzeć się, wydzierać w niebogłosy. Jednak nie mogłam pozbyć się maski, która okryła mnie całą niczym jakaś przyciężka kurtyna. 

- On jest nieobliczalny - powtórzyła spokojnie po raz kolejny w ciągu ostatniej godziny.

- On zabił go dla mnie! - wykrzyczałam z frustracją.

Nadie oraz Harry wzdrygnęli się, niespodziewając się mojego wybuchu.

- Jade... - zaczął Harry, ale uciszyłam go gestem ręki. Uniósł brew na moje zachowanie i zacisnął usta w wąską linię. - Przepraszam, Wasza Wysokość.

- Przestań - jęknęłam, wywracając oczami.

- To przestań się tak zachowywać - odparował.

- A wy się przestańcie kłócić - wcięła się z irytacją Nadie i widząc nasze karcące spojrzenia, uśmiechnęła się szeroko. - Nie, nie przestanę się wtrącać.

- Co zamierzasz teraz zrobić? - zapytał z rezygnacją Harry, puszczając mimo uszu naszą sprzeczkę. 

- Jutro będzie pierwsza przymiarka sukni i garnituru do ślubu. Chyba nie mam dużego wyboru. - Wzruszyłam ramionami. 

- Nie wierzę, że po raz kolejny ktoś mnie uprzedził - zaśmiał się Amor gorzko.

- Hej, do trzech razy sztuka, co nie, Jade? - zachichotała Nadie. - A tak w ogóle, musisz mi opowiedzieć troszkę więcej w wolnym czasie o tym Kierynie. 

- Kieranie - poprawiłam ją, ignorując złośliwy śmiech Harry'ego.

- Wnerwiający, przytępawy, okropnie uparty osioł. To wszystko, co musisz o nim wiedzieć.

- Ten osioł jest wybrankiem twojej siostry, więc lepiej pogódź się z tym w końcu - odcięłam się.

- Chwila, co? Pogubiłam się - zaczęła marudzić Nadie.

- Czy możemy wrócić do tematu? Właśnie byłyśmy świadkami morderstwa i nie zamierzamy nic z tym robić? - jęknałam, ponownie podejując nerwowy marsz po swojej sypialni. 

- Niestety, sam król orzekł ten czyn jako podarek dla ciebie także nie możesz niczego z tym robić, bo każde postępowanie doprowadziłoby to konfliktu. Najlepiej będzie, jak o tym zapomnimy. Odwdzięczysz mu się w dniu waszego ślubu. - Nadie spróbowała mnie w ten sposób pocieszyć, ale mnie tylko bardziej ścisnęło w dołku. 

Przespacerowałam się jeszcze parę razy pośpiesznie wzdłuż pokoju, nabierając głębokie, relaksujące oddechy. 

- Musisz być jutro w pełni sił. Lepiej połóż się wcześniej spać - zaleciła Nadie i wstała z miejsca. - Dobranoc Wam.

Gdy siostra opuściła moją sypialnię, popatrzyłam się zaniepokojona na łóżko. Wiedziałam, że będę mieć okropne koszmary tej nocy.

***

***Niall***
- Jeśli wszystko dobrze pójdzie, Eleanor wróci do domu już jutro popołudniu - oznajmiła Perrie, która właśnie skończyła niewiarygodnie dłużącą się rozmowę z lekarzem. Obserwowałem jej aurę przez cały ten czas, a ta zmieniała kolory niczym światełka na choince w rogu korytarza. Stres, zdenerwowanie, nagle wzrost nadziei i radości, znów zaniepokojenie, odrobina rozluźnienia, determinacja... Dawno nie widziałem takiej gamy kolorów w tak krótkim czasie.

- Nareszcie - ucieszyła się Jesy, a jej aura rozbłysła wesoło. 

- Kto by pomyślał, że te święta będą znacznie przyjemniejsze niż się wydawało zaledwie dwa dni temu - westchnęła Leigh-Anne. Dopiero wtedy zwróciłem uwagę na różowe przebłyski w jej aurze. Z zaskoczenia zamrugałem i przyjrzałem się bliżej.

- Wszystko w porządku, Niall? - spytał zaalarmowany Zayn. - Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha.

- Ja tylko... Wszystko w porządku. - Pokiwałem głową z roztargnieniem.

Różowe przebłyski wiły się delikatnie niczym wstęgi w kierunku Ashtona.

- Kochani, wybaczcie, ale zobaczycie się z Eleanor dopiero jutro w domu. Nie chcę, by się niepotrzebnie stresowała, jest ciągle mocno osłabiona. Oczywiście, możecie tutaj zostać, ale nie ma sensu spędzać świąt w szpitalu. Idźcie do domu, odpocznijcie, może spróbujcie się skontaktować z Jade, by też się, biedula, nie martwiła. My z Louisem się wszystkim zajmiemy - oznajmiła pani Kate, która na chwilę wystawiła głowę zza drzwi sali Eleanor. 

- Proszę ją od nas pozdrowić - poprosiła Jesy.

- Oczywiście. - Pani Kate się uśmiechnęła i cicho zamknęła za sobą drzwi.

Wszyscy popatrzyliśmy po sobie, zastanawiając się, co robić dalej.

- Cóż, pani Kate chyba ma rację, nie ma sensu tu siedzieć. Wracajmy, możemy zrobić świąteczną kolację - zaproponował Zayn.

Przytaknęliśmy mu bez zbędnego wymieniania słów. Ubraliśmy się w kurtki i ruszyliśmy w stronę domu rodziny Calder. Po drodze bacznie przyglądałem się Leigh i Ashtonowi, którzy nie szli obok siebie, ale non stop wymieniali się ukradkowymi spojrzeniami. Chyba chcieli zachować nowy stan rzeczy w tajemnicy, czy też nie spieszyli się, ale i bez wpatrywania się w ich aury mogłem stwierdzić, że ta dwójka już wpadła i to po same uszy.