poniedziałek, 17 lutego 2014

.„Rozśpiewana historia” Część 69


Pomocy!


***Leigh-Anne***
- Nareszcie! - ucieszyłam się. 

W końcu udało mi się utworzyć blokadę. Ćwiczyłam całą noc, ale się udało. Teraz mogłam być pewna, że moje myśli oraz plany będą bezpieczne. Liama można było odhaczyć na mojej liście. Nie mógł usłyszeć już nic w mojej głowie. 

Wzięłam telefon do ręki i sprawdziłam godzinę. Zegarek wskazywał kilka minut po trzeciej w nocy. 
Wszystko się zgadzało. 

Zeszłam z wygodnego łóżka i podeszłam do komody. Wybrałam szybko ciuchy, aby się przebrać i pędem pobiegłam do naszej wspólnej, małej łazienki, starając się nie robić żadnego hałasu. Gdy byłam gotowa, opuściłam pomieszczenie, uprzednio sprawdzając czy korytarz był pusty. Cicho zeszłam po schodach i wyjrzałam zza rogu ściany. 
O nie. 
Ktoś był w salonie, bo mogłam usłyszeć ciche nadawanie telewizora. Bardzo powoli i ostrożnie wysunęłam głowę, po czym westchnęłam z ulgą. Zayn spał. 
Na palcach przeszłam przez pokój. Przy każdym skrzypnięciu podłogi wstrzymywałam oddech i zaciskałam powieki, czekając na reakcję Malika. Na szczęście chłopak ciągle spał. 

Kiedy już byłam przy końcu pomieszczenia, nagle rozdzwonił się jego telefon. Zastygłam w bezruchu i gorączkowo zastanawiałam się "I co teraz? I co teraz?" Złapałam za pilot i wyłączyłam szybko telewizor, aby się schować w ciemnościach. Zayn zerwał się z kanapy gwałtownie obudzony przez dzwonek.

- Halo? Nie, nie obudziłaś. No... Może trochę... Czekałem na twój telefon i przysnąłem. Ale cieszę się że w końcu dzwonisz - mówił sennie, a ja pochwaliłam się za wybór czarnych ciuchów, które dodatkowo mnie maskowały. 

Chłopak wolnym krokiem opuścił salon, cały czas rozmawiając, jak podejrzewałam, z Perrie. Powstrzymałam okrzyk radości i wyszłam do przedpokoju, a stamtąd na zewnątrz. Cicho zamknęłam drzwi i wybiegłam na ulicę z deskorolką, którą pożyczyłam od Louisa. Zamknęłam oczy i półgłosem zaczęłam nucić piosenkę porywistą i silną. Wiatr mnie wysłuchał i zerwał się na moje zawołanie. Stanęłam na desce i pokierowałam wiatrem. Dął z siłą w moje plecy, a ja czułam się świetnie, pomimo tego, co zamierzałam zrobić. To była piękna noc. Uśmiechnęłam się do siebie, mknąc na deskorolce. 

Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. 
Pierwszy etap planu wykonany.

***

***Jade***
- Co do...? Eh, to telefon – mruknęłam sama do siebie. 

Kto normalny dzwonił o czwartej nad ranem?! Na wyświetlaczu widniało imię Leigh. Może coś się stało? Boże, błagam, niech wszystko będzie w porządku...

- Halo? - zapytałam niepewnie.

- Jade? Musisz tu przyjść - powiedziała szybko.

- Czekaj chwilę - szepnęłam. Wygrzebałam się z łóżka i po cichu wyszłam z naszego pokoju hotelowego na korytarz. Nie chciałam obudzić Perrie i Lou. – Słucham, co się dzieje? Gdzie jesteś?

- Na polanie w lesie, proszę, musisz tu przyjść - mówiła wszystko tak szybko, że ledwo rozumiałam, o co chodziło. 

Poczułam jak krew w moich żyłach zastygła. Czy Lee Lee była w niebezpieczeństwie?

- Co? Leigh, co się dzieje? Na jakiej polanie? - Teraz już byłam wystraszona nie na żarty.

- Na tej polanie, co wcześniej Avalon rzucała zaklęcie. Musisz tu przyjść, ale sama. Prędko. Tak szybko, jak tylko możesz. Pomóż mi! - rozłączyła się. 

O nie... Coś jej się stało? Ktoś robił jej krzywdę? Biedna Leigh-Anne! W co ona się wpakowała? Muszę jej pomóc! Co jeśli to znowu sprawka Avalon?

Nie wiele myśląc wróciłam do pokoju, wzięłam pierwsze lepsze ciuchy, ubrałam się i popędziłam na pomoc przyjaciółce. Nie dbałam o to, czy obudziłam Perrie i Lou. 

***Harry***
- Co, u licha...? - burknąłem na dzwoniący telefon. 

Leigh-Anne? Ale... Eh, po prostu odbiorę, ale jeśli to jakiś głupi żart, to nie ręczę za siebie...

- Harry? - zabrzmiał słaby głos dziewczyny w słuchawce.

- Tak? Coś się stało? - zapytałem zaspany, ale zmartwił mnie ton głosu dziewczyny. Powieki same mi się zamykały, jednak nie uszedło mojej uwadze to, jaki był roztrzęsiony.

- Musisz mi pomóc! Chodzi o Jade – powiedziała.

- Co się dzieje? Gdzie jest Jade? Gdzie ty jesteś? - Zerwałem się z łóżka. 

Żołądek mi się ścisnął z nerwów.

- Na polanie, na której wcześniej Avalon usiłowała zabić Jade. Musisz przyjść sam, pamiętaj. Pospiesz się! - krzyknęła i się rozłączyła.

- Halo?! Leigh-Anne? Czemu, do cholery, na tej polanie? - próbowałem dowiedzieć się czegoś jeszcze, ale było za późno. 

Boże, co się stało? Co im groziło?

Pośpiesznie naciągnąłem na nogi spodnie, założyłem pierwszą lepszą koszulkę i w biegu buty. Wybiegłem z domu, nie wiele robiąc sobie z hałasu, który mógł kogoś obudzić. 

Wsiadłem do auta i ruszyłem z piskiem opon. Obym tylko zdążył na czas...

***Niall***
- Co jest? - zapytałem Avalon, która nagle ucichła w połowie zdania. 

Siedzieliśmy tak chyba od dziewiętnastej i po prostu rozmawialiśmy. No, może też trochę innych czynności miało miejsce. 
Ona była taka słodka... Dosłownie. Miała nieziemsko delikatne i miękkie usta.

- Cicho. - Przyłożyła palec do ust i nasłuchiwała. 

W sąsiednim pokoju Harry z kimś rozmawiał podniesionym głosem. Był podenerwowany. Z kim mógł rozmawiać o czwartej nad ranem? Nagle wybiegł z pokoju, a następnie z domu i z hukiem zatrzasnął drzwi. Pobiegliśmy za nim, ale on już był daleko, bo wziął samochód. Wróciliśmy do domu i wszczęliśmy alarm. Avalon słyszała dokładnie, co się stało. Ja, co prawda tylko część, ale już się bardzo niepokoiłem. Co groziło Jade i Leigh-Anne? Czemu Harry miał przyjść sam? 

***

***Jade***
- Leigh-Anne!!! - krzyczałam przerażona z całych sił. 

Byłam zamknięta w ognistym kręgu. 
Nie takim samym, jak podczas tej strasznej nocy, kiedy prawie zostałam pozbawiona życia. Wtedy były to tylko zupełnie niegroźnie wyglądające świece, a teraz? Trawa paliła się wokoło mnie, zataczając perfekcyjne koło. Gdy tylko zbliżałam się do krawędzi płomienie buchały wściekle, odpychając mnie żarem do środka. Tuż obok znajdował się drugi krąg, który się stykał z moim, a w środku był jakiś mężczyzna, którego pierwszy raz widziałam na oczy. Spojrzałam na niego niepwenie i zauważyłam, że on także wlepił we mnie swoje czarne ślepia. 
Odpowiedź stała się jasna: wampir.
Wystraszona odwróciłam wzrok. Nagle bardzo się ucieszyłam, że otaczał mnie ogień z wszystkich stron.

- Leigh, co się dzieje?! LEIGH-ANNE! Pomocy! - darłam się do przyjaciółki, ale na darmo. 

Nie widziałam jej, nie wiedziałam nawet czy tu była, ale skoro kazała mi tu przyjechać pewnie gdzieś tu musiała być. Czy z nią wszystko w porządku? Czy nic jej nie było? 
Umierałam ze strachu o nią. Jej telefon był okropnie niepokojący.

- Jade! - usłyszałam czyjeś wołanie. 

Znałam ten głos. 
Obróciłam się w stronę ściany lasu i zobaczyłam tam sylwetkę człowieka. Biegł w moim kierunku, a z każdą chwilą był coraz lepiej widoczny.

- Harry? - Nie dowierzałam własnym oczom. 

Czy to moja wyobraźnia? Czy to może jakiś sen? 

A co, jeśli nie? Ale jakim cudem? Gdzie bóle głowy? Gdzie to okropne uczucie miliona igieł przeszywających moje skronie? To nie mogła być prawda, a jednak go widziałam...

- Jade, co się dzieje? Nic ci nie jest? Gdzie Leigh-Anne? - pytał, podbiegając jeszcze bliżej.

- Nie wiem! Jak tu przyszłam, jej nie było. Nagle wiatr mnie wypchnął w tę stronę polany i trawa się zaczęła palić dookoła mnie... Nie widziałeś jej?- Potok słów wypływał z moich ust. Mimo, że się śmiertelnie bałam, tak bardzo się cieszyłam, że go w końcu zobaczyłam na żywo. Ale musiałam się go o to zapytać, bo nie dawało mi to spokoju. - Nie boli cię głowa?

- Co? Um, rzeczywiście. Nic się nie dzieje. To dziwne. - Zamrugał oczami zdezorientowany. 

Nic nie mogłam poradzić, nieśmiały uśmiech sam wkradł mi się na usta.

- Stęskniłam się za tobą - wyznałam. 

Pomijając to, co się działo wokół nas, to była chwila, o której marzyłam. Mimo że wcześniej strasznie cierpiałam myśląc o Harrym, nie mogłam się od niego oderwać.

- Ja za tobą bardziej. - Uśmiechnął się lekko, a zdenerwowanie na chwilę znikło z jego twarzy. 

Wpatrywaliśmy się sobie w oczy, póki ogień nagle znów nie zaczął się rozprzestrzeniać i zatoczył kolejny krąg, zamykając Harry'ego w środku.

- Harry! - pisnęłam, ale było za późno. 

Amor próbował się wydostać, ale tak, jak mnie, odepchnął go żar.

- Nic ci nie jest? - zapytałam wystraszona i podeszłam najbliżej jak tylko mogłam do ognistej granicy. Denerwowało mnie to, że nie mogłam się do niego zbliżyć.

- Jest w porządku - zapewnił i przecierając poparzony łokieć. W moich oczach zaczęły się formować łzy. Chciałam go zobaczyć, ale nie w takich okolicznościach. – Co tu się, do cholery, dzieje?

- Jedno ci powiem - odezwał się mężczyzna po mojej lewej - żywi z tego nie wyjdziemy.

- Kim jesteś? Co tu robisz? - dopytywał się Harry.

- Mam na imię Stefano. A co tu robię? Nie mam pojęcia. Byłem na przedmieściach w klubie, potem poczułem się sennie i ocknąłem się tu. - Wzruszył ramionami i popatrzył się na mnie pożądliwym wzrokiem. - Ładnie pachniesz, syrenko. - Uśmiechnął się przerażająco.

Instynktownie cofnęłam się do tyłu, ale poczułam gorąco ognia na plecach.

- Co syrena robi tak daleko od morza? - drążył temat ze złośliwym uśmieszkiem. 

Nic nie odpowiedziałam tylko spuściłam głowę speszona, nie wiedząc, co robić. Jego przenikliwy wzrok przeszywał mnie na wylot i nie podobało mi się to uczucie.

- Patrz się gdzie indziej, Stefano - warknął gniewnie Harry.

- Bo co mi zrobisz? I tak zaraz zginiemy! - Wampir zaśmiał się histerycznie, jakby powiedział coś nadzwyczaj śmiesznego.

- Nie zginiemy. Zaraz przyjdzie Leigh-Anne i nas uwolni – uspokajał mnie Harry.

- Kto? Ta dziewczyna z kręconymi włosami? - zapytał Stefano.

- Tak, to ona! Widziałeś ją? - ucieszyłam się. Moze była jeszcze nadzieja?

- To raczej ona widzi nas - odparł, wpatrując się w punkt za mną. 

Odwróciłam się i ujrzałam moją ukochaną przyjaciółkę. Całą i zdrową.

- Leigh! - zawołałam, a kamień spadł mi z serca.

Jednak jej mina nie wróżyła niczego dobrego.

- Nadszedł już czas - powiedziała tajemniczo.

- Co takiego? Jaki czas?

Spojrzałam zdezorientowana na Harry'ego, ale on był równie zdziwiony, co ja.

- O czym ty mówisz Leigh-Anne? Pomóż nam! - poprosił Amor.

- Ależ pomagam. - Uśmiechnęła się słabo. - Zamierzam wykonać rytuał.
_________________________________________________________

Hej, hej!

W końcu oczekiwany rytuał! No... może jego początek. Losy bohaterów się troszkę inaczej potoczyły. Mam nadzieję, że nikogo z Was nie zawiodłam :P

Ja nadal jestem na feriach, bez wi-fi (help!), bez komputera, w moich dłoniach spoczywa tylko i wyłącznie moja kochana komórka. Podziękujcie mojej mamie, że dodała dla Was rozdział :D

Tradycyjnie: Zachęcam do pytania bohaterów, odpowiedzą, jak tylko wrócę do domu^^

Kocham Was!
Nicol <3

8 komentarzy:

  1. Jestem pierwsza, ale tylko dlatego,że dodałam rozdział. Niesamowite, że mi się to udało. Drugą niesamowitą rzeczą jest ten rozdział! Jak możesz kazać czekać dziewczynom aż 2 dni, żeby dowiedziały się jak to się skończy.!!!!?????

    OdpowiedzUsuń
  2. Nicol!
    Rozdział świetny ,ale spróbuj zabić Leigh-Anne ,a cie znajde XD
    Prosze dodaj jak najszybciej następny rozdział bo nie wytrzymam

    OdpowiedzUsuń
  3. ^^ I ja ci pomogę!


    Rozdział super!

    OdpowiedzUsuń
  4. omg, co za talent *.*
    świetne opowiadanie, co rozdział jest coraz lepsze, wszystko tu do siebie idealnie pasuje...jesteś niesamowita!! :*
    tylko nie zabijaj Leigh -Annie ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. OMG *O* To jest G-E-N-I-A-L-N-E!!!! Ale zaraz zaraz...czy ona chce się zabić O.o ?! Mam takie przeczucie...

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale numer! Nie mów, że Leigh - Annie chce się zabić! Przecież ona nie może... znajdziesz inne rozwiazanie, prawda?
    Genialny rozdział <3 chyba umrę z ciekawości co będzie dalej!

    OdpowiedzUsuń
  7. Wiedziałam, wiedziała, skąd ja to do jasnej anielki wiedziałam. Yhg jak ona może, z jednej strony jestem szczęśliwa ę rytułał się odbędzie i nie bęzie klątwy, ale z drugiej ona zginie, a ją lubię. Ehhh... ;(
    Lece dalej bo nie wyrobie. W końcu to finał 1 części...
    69 a tyle się stało!
    Buziaki ;*
    A

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy jeden komentarz! To wiele dla mnie znaczy, z całego serca dziękuję wszystkim ♥