Porwanie
- Wypuśćcie nas! - Uderzyłam w szybę pięścią. Znajdowałyśmy się na tylnych siedzeniach granatowego samochodu, który miał przyciemnione szyby właśnie z tyłu. Nie było szans, by ktoś z zewnątrz zauważył, że tam byłyśmy. I tak byłam zdziwiona, że nikt z tłumu przed centrum handlowym nie zwrócił uwagi na sposób, w jaki nas eskortowali do auta. Dosłownie nikt na nas nie spojrzał.
- To koniec. Zabiją nas. Zabiją nas - powtarzała niczym mantrę Eleanor.
- Opanuj się! - Potrząsnęłam dziewczyną. Byłam zaskoczona swoją stanowczością, zazwyczaj to ja byłam tą, która panikowała i nie wiedziała, co ze sobą zrobić. W tej chwili mój umysł koncentrował się tylko na ucieczce. Wyjrzałam przez okno. Nasi porywacze rozmawiali przez telefon. Chyba się kłócili.
- Zayn?! Zayn! Rozłączył się, kretyn! - syknął pod nosem ten w kapturze.
- Czyli mamy z nimi tak jeździć bez celu? - zapytał się bezradnie chłopak w kręconych włosach. Dziękowałam im w duchu, że zostawili uchylone okno z przodu, dzięki czemu mogłam podsłuchiwać ich rozmowę.
- Najwyraźniej tak. - Szatyn zrzucił kaptur z głowy i ze zdenerwowaniem przejechał dłonią po włosach.
- Skoro macie z nami jeździć tak bez celu, to może nas po prostu wypuśćcie? - parsknęłam. Możliwe, że mnie usłyszeli. Na twarzy zielonookiego pojawił się cień uśmiechu. Wymienili jeszcze parę zdań szeptem i wsiedli do samochodu. Szatyn prowadził i nie byłam tym faktem zachwycona. Ruszył z piskiem opon, a z moich ust wydobyło się ciche jęknięcie. Bałam się kolejek górskich, taka jazda samochodem wcale nie była lepsza.
- Co ty wyprawiasz, Louis? - zdziwił się Loczek.
- Sorry, chciałem zobaczyć ich reakcję - zaśmiał się i odwrócił na chwilę w naszą stronę z bezczelnym uśmiechem. - Bezcenna.
- Strasznie śmieszne - powiedziała (już nieco bardziej opanowana) Eleanor i wywróciła oczami. - Patrz, jak jedziesz.
- Harry, masz jakiś pomysł? Nie wiem, gdzie mam jechać - stwierdził Louis, wpatrując się w drogę i ignorując nas.
- Ja mam pomysł - weszłam mu w słowo.
- Twoje pomysły się nie liczą - uciął.
- Jedź... eee... prosto. - Chłopak na miejscu pasażera zrobił śmieszną minę. Jeśli dobrze zrozumiałam, to nazywał się Harry, a kierowcą był Louis.
- Serio? No co ty nie powiesz? - Szatyn wywrócił oczami. Przez chwilę jechaliśmy w milczeniu. Po jakiś 20 minutach El trąciła mnie w ramię.
- Jade, zrób coś - szepnęła.
- Niby co? - odpowiedziałam, rozważając beznadziejność sytuacji.
- Ogłusz ich, czy coś w tym stylu.
- Nie mogę, przecież prowadzą samochód, zginiemy razem z nimi. Ty ich osłab lub...
- Skutek będzie taki sam - pokręciła bezradnie głową.
- Co wy tam tak szepczecie? - Louis zerknął na nas poprzez lusterka.
- Obmyślamy jak uciec, a co myślałeś? - spytała ironicznie Eleanor.
- Mogę się o coś zapytać? - Nie zamierzałam siedzieć i nic nie robić. Musiałyśmy się dowiedzieć jak najwięcej, by potem opowiedzieć wszystko Perrie. Będzie żądała każdego szczegółu.
- Zgoda, ale pytanie za pytanie. - Harry kiwnął głową, przyglądając mi się w bocznym lusterku. Złapaliśmy kilkusekundowy kontakt wzrokowy, ale zerwałam go czym prędzej. Czułam się speszona.
- Skąd mieliście numer telefonu, na który wysłaliście sms'a? - zapytałam.
- Wysłałem sms'a od ciebie do siebie. - Harry wzruszył ramionami.
- Co? Kiedy? - zdziwiłam się.
- Wczoraj wieczorem. Śledziliśmy was, jak wracałyście do domu. Schody pożarowe były obok okna do, jak się później okazało, twojego pokoju. Wszedłem przez nie i szukałem telefonu. Tylko że, ty nagle przyszłaś, więc musiałem się zmywać i nie zdążyłem wysłać sms'a. Jak gdzieś wyszłaś, wszedłem z powrotem i tym razem mi się udało - wyjaśnił.
- To dlatego było otwarte okno - zamyśliłam się. Nagle sobie uświadomiłam, że w czasie, w którym brałam prysznic, ten popapraniec znajdował się tuż za ścianą.
- To teraz moja kolej - oznajmił Harry.
- Nie mam zamiaru odpowiadać na twoje pytania - przerwałam mu, zanim zdążył jakiekolwiek zadać. - Nie będę rozmawiała z porywaczami.
- Ej! To nie fair! Ja na twoje odpowiedziałem. Nie powiesz mi chociaż jak masz na imię? - Zrobił minę smutnego pieska. Jego oczy... Było w nich coś niebezpiecznego. Instynktownie czułam, że nie wolno mi było w nie patrzeć. Chociażby poprzez lusterko.
- Jade - wypaliła nagle Eleanor.
- Ej! - Szturchnęłam ją w ramię. - Po czyjej jesteś stronie?
- Jade - powtórzył, jakby się delektował się tym słowem. - Ładnie. Bardzo ładnie. A ty?
- Mam na imię Eleanor.
- Mogę ci mówić Elka? - wtrącił się Louis.
- Możesz mówić mi El - poprawiła go z grymasem.
- Ja jestem Louis, a to jest Hazz. - Chłopak wskazał ręką na wspólnika, a ten spiorunował go wzrokiem. - Harry - poprawił się.
Co się stało z Eleanor? Jeszcze chwilę temu panikowała, że nas zabiją, a teraz się do nich uśmiechała?
- Dobra. Wysiadamy. Jestem cholernie głodny. - Louis zaciągnął hamulec ręczny. Dopiero zauważyłam, że znajdowaliśmy się na jakimś parkingu.
- C-co? Ale... - wymamrotałam oszołomiona. Staliśmy przed jakimś centrum handlowym, ale nie było to już w Manchesterze.
- Oj, no przecież nie będziemy was głodzić. Mieliśmy wywieźć was z miasta. - Wzruszył ramionami i otworzył drzwi od strony El. Dziewczyna popatrzyła na niego podejrzliwie.
- Po co? - zapytałam nieufnie.
- Hm, mówiłaś, że nie rozmawiasz z porywaczami - zaśmiał się w odpowiedzi. - No chodź. - Wyciągnął rękę w stronę dziewczyny. Eleanor wysiadła z auta, ale zignorowała jego gest. Po chwili drzwi od mojej strony też się otworzyły.
- Wysiadasz? - zapytał mnie Harry.
- Nie. - Skrzyżowałam ręce na piersi i wbiłam wzrok w fotel przed sobą.
- Jak chcesz.
I tak po raz drugi w tym nieszczęsnym dniu zostałam przerzucona przez ramię i siłą wyciągnięta na zewnątrz. Zdziwiła mnie jego siła. Podniósł mnie od tak jakbym ważyła tyle, co piórko. Otyła nie byłam, ale miałam też przecież swoją wagę.
- Możesz mnie już postawić? - zapytałam z sarkazmem, kiedy uznałam, że uderzanie pięściami w jego plecy, nie robiło na nim żadnego wrażenia.
- A będziesz grzeczna? - zaśmiał się. Jemu zdecydowanie za bardzo podobała się zabawa w porywacza.
- Nie.
- To nie.
Fuknęłam pod nosem i nagle do głowy przyszedł mi wspaniały pomysł.
- Do, re, mi, fa, sol, la, si, do... - zaśpiewałam. Chłopak zaskoczony nagłym bólem głowy ugiął nogi w kolanach tak, że teraz moje stopy sięgały ziemi i niski wzrost już mi nie przeszkadzał. (Zaznaczmy jedną rzecz- nie byłam BARDZO niska, to on był jakimś wielkoludem.) Z łatwością mogłam się teraz wygramolić z jego uścisku i odwróciłam się w stronę Eleanor. Podbiegłam do niej, zostawiając w tyle irytującego "porywacza".
- Gdzie jest... Harry? Co ty wyprawiasz? - Przekrzywił głowę Louis, widząc swojego przyjaciela klęczącego i skulonego na ziemi, po czym wybuchnął śmiechem. Nie wydawał się być taki zły, jak na początku. W sumie był całkiem sympatyczny. Poza faktem, że wywieźli nas z miasta wbrew naszej woli.
- Co ona ci zrobiła? - zapytał, a pomiędzy pojedynczymi wyrazami krztusił się ze śmiechu.
- Mnie też to bardzo ciekawi - powiedział lekko naburmuszony, masując skronie dwoma palcami. Podniósł się z klęczek i dogonił nas. - Jak ty to zrobiłaś?
- Taka tam sztuczka - skłamałam.
- Naprawdę nieźle. Nauczysz mnie tego kiedyś? - spojrzał na mnie Louis.
- Obawiam się, że to nie możliwe - zaśmiała się El.
- Czemu?
- Tajemnica. - Uśmiechnęła się zadziornie przyjaciółka, chwyciła mnie pod ramię i ruszyłyśmy przed siebie do drzwi wejściowych. Może udałoby mi się wyciągnąć w odpowiedniej chwili z kieszeni Louisa nasze telefony, które nam zabrali?
- Wolicie pizzę czy KFC? - zapytał obojętnie Louis, gdy dotarliśmy do piętra z restauracjami.
- Pizza - powiedziałyśmy chórem i parsknęłyśmy mimowolnie śmiechem.
- Często się wam to zdarza? - spytał rozbawiony Harry.
- Dosyć często - odpowiedziałam i się uśmiechnęłam, a w myślach skarciłam się za swoje zachowanie. Dlaczego byłam dla nich miła?
Usiedliśmy w kącie pizzerii przy czteroosobowym stoliku. Niestety, rozdzielili nas tak, że i ja, i El, siedziałyśmy pod ścianą naprzeciwko siebie, a "porywacze" blokowali nam drogę ucieczki, zasiadając obok każdej z nas. Z jednej strony ciągle obmyślałam różne strategie, ale z drugiej nie widziałam już większego zagrożenia. Rzeczywiście nie chcieli nam zrobić krzywdy. Inaczej nie zabraliby nas do miejsca pełnego ludzi. Tylko po co nas wywieźli z miasta? Miałam zdecydowanie zbyt wiele pytań.
- Czemu nas porwaliście? - wykrztusiłam, bo te słowa drapały mnie w gardle. Wywróciłam oczyma na zadziorne uśmieszki chłopaków.
- Myślałem, że nie rozmawiasz z porywaczami? - Harry popatrzył na mnie znacząco.
- Odpowiedź za odpowiedź? - zaproponowałam. Zielonooki zastanawiał się przez chwilę, ale ostatecznie pokiwał głową z satysfakcją.
- Zgoda. Ale ja zaczynam. Ulubiona pizza?
- Margharita - odpowiedziałam szybko, niemal ponownie wywracając oczami na banalne pytanie. - Po co nas porwaliście?
W odpowiedzi usłyszałam tylko śmiech. Jego i Louisa.
- Zayn chciał się zemścić na tej waszej koleżance. No wiecie, tej blondynce. Wie, że jest waszą Liderką, więc uznał, że jak znikniecie na jeden dzień, to ta się nieźle wścieknie. Tym bardziej, jeśli Zayn ją trochę podpuści - wyjaśnił Louis.
- I to wszystko? Nie chcieliście nas... - urwała El i się zarumieniła.
- Nie, nie, absolutnie - zaprzeczył od razu Harry. - My nie z tych. Wybaczcie, że padło na was. Nie wiedziałem tak naprawdę do której z was pisałem sms-a, dopóki nie wyszłyście we wskazane miejsce.
- Czyli to wszystko po to, aby zdenerwować naszą Liderkę? - nie dowierzałam. Byłam wściekła. Tyle stresu, tyle strachu...
- Hej, teraz moja kolej na pytanie. El, masz jakiś "talent"? - zapytał Louis z błyskiem w oku. Nie było dobrze. Było wręcz bardzo źle. Eleanor spojrzała na mnie lekko wystraszona.
- A więc jednak - zaśmiał się Lou. - Spokojnie. Nie będę pytał dalej. To co zamawiamy?
Nie wolno było nikomu spoza grupy zdradzać swoich umiejętności i mocy. W ten sposób traciło się element zaskoczenia, ba, mogło się to nawet przypłacić życiem.
Cały dzień spędziliśmy na tej durnej zabawie w pytania. Pytaliśmy się o takie najdrobniejsze rzeczy jak ulubiony kolor, czy coś czego nie lubimy. Około godziny dziewiętnastej zaczęłam się robić okropnie senna. Zeszłej nocy spałam może z trzy godziny. A wino, które w międzyczasie zamówiłyśmy, od razu mnie znużyło. To był męczący dzień. Nie wiedziałam nawet kiedy zasnęłam, a obudziłam się w samochodzie, na ramieniu Harry'ego. Podskoczyłam jak oparzona.
- O, śpiąca królewna już wstała. - Uśmiechnął się Harry. Przetarłam oczy. Eleanor siedziała na przednim siedzeniu i rozmawiała z Louisem.
- Gdzie jesteśmy? - zapytałam, ziewając. Czułam, jak gorąco oblewało moje policzki, gdy popatrzyłam na Harry'ego. Odsunęłam się od niego możliwie jak najdalej.
- Już w Manchesterze. Zaraz będziecie w domu - odpowiedział spokojnie Louis.
- Perrie pewnie dostaje szału - westchnęłam i oparłam głowę o szybę. Mogłam poprosić Louisa o telefon i napisać do niej. Dać jej sygnał z automatu w łazience. Cokolwiek. Musiała się okropnie martwić.
W ciemnościach za oknem dostrzegłam czyjąś sylwetkę. Zdziwiona przyjrzałam się jej, a gdy ten ktoś mnie zauważył z zadziwiającą prędkością zniknął. Podskoczyłam na siedzeniu już drugi raz w ciągu pięciu minut.
- Co się stało?
- N-nie wiem. Wydaje mi się, że ktoś tam jest... - Wskazałam na szybę. Na dworze było już ciemno i nie wiele było widać, ale przysięgłabym, że kogoś tam widziałam. Harry pochylił się lekko w stronę okna i wpatrywał się w przestrzeń za nim. Próbowałam zignorować to, że znów był tak blisko mnie.
- Louis, szybciej - powiedział, gdy zauważył błysk w ciemności.
- Co się dzieje? - wystraszyła się Eleanor.
- Wampir- tropiciel. Podąża za nami - odpowiedział Harry, a w tym samym momencie Louis przyspieszył. Wampiry lubiły krew Śpiewaków, ponieważ była ona słodsza i bardziej wartościowa niż ta ludzka. Dlatego musieliśmy tak bardzo uważać, w świecie czyhało na nas tyle niebezpieczeństw... Niestety, z wampirami moja sytuacja była jeszcze gorsza niż z normalnymi Śpiewakami. Ze strachu czułam, jak żołądek zacisnął mi się w supeł.
Po chwili byliśmy pod naszym domem.
***Harry***
- Zaczekaj. Nie wysiadaj jeszcze. Co jeśli ten wampir tam jest? - zatrzymałem Jade, która już chwytała za klamkę od drzwi.
- I dlatego wolę już być w domu - powiedziała, a głos lekko się jej załamał. Udałem, że tego nie słyszałem. Jednak nie mogłem nie zwrócić uwagi na to, jak bardzo się trzęsła.
- Poczekaj, jak tam jest to zaraz się pewnie pokaże - próbowałem ją uspokoić, ale bezskutecznie. Eleanor patrzyła na nią bezradnie, a w jej oczach wyczytałem przerażenie. Nie bała się o siebie, ale o przyjaciółkę. Nie była to zwyczajna wymiana spojrzeń, dziewczyny widocznie coś ukrywały. Po chwili oczekiwania pełnej napięcia, Jade westchnęła ciężko.
- Nie widać go. Ja wysiadam - powiedziała szybko i wysiadła z samochodu zanim zdążyłem ją powstrzymać. Zatrzasnęła drzwiczki z głośnym hukiem i przebiegła przez ulicę. Chwyciłem za klamkę, bo chciałem pobiec za nią.
- Zacięły się - mruknąłem z irytacją, dosyć głośno siłując się z klamką. To pewnie przez te nerwy.
- Poczekaj, spróbuj w ten sposób. - Eleanor sięgnęła z tylnego siedzenia do moich drzwiczek i próbowała je otworzyć, jednak jej ręce też się trzęsły.
Do naszych uszu dobiegł dziwny warkot, a potem wrzask Jade. Eleanor otworzyła szeroko oczy i powiedziała coś pod nosem w osłupieniu. Ja za to nie traciłem czasu i wysiadłem od drugiej strony. Wybiegłem na jezdnię, nie będąc pewien tego, co mogłem tam zastać. Jedno było pewne: gdybyśmy nie zabrali dziewczyn, ten wampir by nas nie wytropił. Musiał tu biec za nami aż ze Stockportu, w którym byliśmy cały dzień. Czułem się winny tego, co mogło się stać Jade.
- To koniec. Zabiją nas. Zabiją nas - powtarzała niczym mantrę Eleanor.
- Opanuj się! - Potrząsnęłam dziewczyną. Byłam zaskoczona swoją stanowczością, zazwyczaj to ja byłam tą, która panikowała i nie wiedziała, co ze sobą zrobić. W tej chwili mój umysł koncentrował się tylko na ucieczce. Wyjrzałam przez okno. Nasi porywacze rozmawiali przez telefon. Chyba się kłócili.
- Zayn?! Zayn! Rozłączył się, kretyn! - syknął pod nosem ten w kapturze.
- Czyli mamy z nimi tak jeździć bez celu? - zapytał się bezradnie chłopak w kręconych włosach. Dziękowałam im w duchu, że zostawili uchylone okno z przodu, dzięki czemu mogłam podsłuchiwać ich rozmowę.
- Najwyraźniej tak. - Szatyn zrzucił kaptur z głowy i ze zdenerwowaniem przejechał dłonią po włosach.
- Skoro macie z nami jeździć tak bez celu, to może nas po prostu wypuśćcie? - parsknęłam. Możliwe, że mnie usłyszeli. Na twarzy zielonookiego pojawił się cień uśmiechu. Wymienili jeszcze parę zdań szeptem i wsiedli do samochodu. Szatyn prowadził i nie byłam tym faktem zachwycona. Ruszył z piskiem opon, a z moich ust wydobyło się ciche jęknięcie. Bałam się kolejek górskich, taka jazda samochodem wcale nie była lepsza.
- Co ty wyprawiasz, Louis? - zdziwił się Loczek.
- Sorry, chciałem zobaczyć ich reakcję - zaśmiał się i odwrócił na chwilę w naszą stronę z bezczelnym uśmiechem. - Bezcenna.
- Strasznie śmieszne - powiedziała (już nieco bardziej opanowana) Eleanor i wywróciła oczami. - Patrz, jak jedziesz.
- Harry, masz jakiś pomysł? Nie wiem, gdzie mam jechać - stwierdził Louis, wpatrując się w drogę i ignorując nas.
- Ja mam pomysł - weszłam mu w słowo.
- Twoje pomysły się nie liczą - uciął.
- Jedź... eee... prosto. - Chłopak na miejscu pasażera zrobił śmieszną minę. Jeśli dobrze zrozumiałam, to nazywał się Harry, a kierowcą był Louis.
- Serio? No co ty nie powiesz? - Szatyn wywrócił oczami. Przez chwilę jechaliśmy w milczeniu. Po jakiś 20 minutach El trąciła mnie w ramię.
- Jade, zrób coś - szepnęła.
- Niby co? - odpowiedziałam, rozważając beznadziejność sytuacji.
- Ogłusz ich, czy coś w tym stylu.
- Nie mogę, przecież prowadzą samochód, zginiemy razem z nimi. Ty ich osłab lub...
- Skutek będzie taki sam - pokręciła bezradnie głową.
- Co wy tam tak szepczecie? - Louis zerknął na nas poprzez lusterka.
- Obmyślamy jak uciec, a co myślałeś? - spytała ironicznie Eleanor.
- Mogę się o coś zapytać? - Nie zamierzałam siedzieć i nic nie robić. Musiałyśmy się dowiedzieć jak najwięcej, by potem opowiedzieć wszystko Perrie. Będzie żądała każdego szczegółu.
- Zgoda, ale pytanie za pytanie. - Harry kiwnął głową, przyglądając mi się w bocznym lusterku. Złapaliśmy kilkusekundowy kontakt wzrokowy, ale zerwałam go czym prędzej. Czułam się speszona.
- Skąd mieliście numer telefonu, na który wysłaliście sms'a? - zapytałam.
- Wysłałem sms'a od ciebie do siebie. - Harry wzruszył ramionami.
- Co? Kiedy? - zdziwiłam się.
- Wczoraj wieczorem. Śledziliśmy was, jak wracałyście do domu. Schody pożarowe były obok okna do, jak się później okazało, twojego pokoju. Wszedłem przez nie i szukałem telefonu. Tylko że, ty nagle przyszłaś, więc musiałem się zmywać i nie zdążyłem wysłać sms'a. Jak gdzieś wyszłaś, wszedłem z powrotem i tym razem mi się udało - wyjaśnił.
- To dlatego było otwarte okno - zamyśliłam się. Nagle sobie uświadomiłam, że w czasie, w którym brałam prysznic, ten popapraniec znajdował się tuż za ścianą.
- To teraz moja kolej - oznajmił Harry.
- Nie mam zamiaru odpowiadać na twoje pytania - przerwałam mu, zanim zdążył jakiekolwiek zadać. - Nie będę rozmawiała z porywaczami.
- Ej! To nie fair! Ja na twoje odpowiedziałem. Nie powiesz mi chociaż jak masz na imię? - Zrobił minę smutnego pieska. Jego oczy... Było w nich coś niebezpiecznego. Instynktownie czułam, że nie wolno mi było w nie patrzeć. Chociażby poprzez lusterko.
- Jade - wypaliła nagle Eleanor.
- Ej! - Szturchnęłam ją w ramię. - Po czyjej jesteś stronie?
- Jade - powtórzył, jakby się delektował się tym słowem. - Ładnie. Bardzo ładnie. A ty?
- Mam na imię Eleanor.
- Mogę ci mówić Elka? - wtrącił się Louis.
- Możesz mówić mi El - poprawiła go z grymasem.
- Ja jestem Louis, a to jest Hazz. - Chłopak wskazał ręką na wspólnika, a ten spiorunował go wzrokiem. - Harry - poprawił się.
Co się stało z Eleanor? Jeszcze chwilę temu panikowała, że nas zabiją, a teraz się do nich uśmiechała?
- Dobra. Wysiadamy. Jestem cholernie głodny. - Louis zaciągnął hamulec ręczny. Dopiero zauważyłam, że znajdowaliśmy się na jakimś parkingu.
- C-co? Ale... - wymamrotałam oszołomiona. Staliśmy przed jakimś centrum handlowym, ale nie było to już w Manchesterze.
- Oj, no przecież nie będziemy was głodzić. Mieliśmy wywieźć was z miasta. - Wzruszył ramionami i otworzył drzwi od strony El. Dziewczyna popatrzyła na niego podejrzliwie.
- Po co? - zapytałam nieufnie.
- Hm, mówiłaś, że nie rozmawiasz z porywaczami - zaśmiał się w odpowiedzi. - No chodź. - Wyciągnął rękę w stronę dziewczyny. Eleanor wysiadła z auta, ale zignorowała jego gest. Po chwili drzwi od mojej strony też się otworzyły.
- Wysiadasz? - zapytał mnie Harry.
- Nie. - Skrzyżowałam ręce na piersi i wbiłam wzrok w fotel przed sobą.
- Jak chcesz.
I tak po raz drugi w tym nieszczęsnym dniu zostałam przerzucona przez ramię i siłą wyciągnięta na zewnątrz. Zdziwiła mnie jego siła. Podniósł mnie od tak jakbym ważyła tyle, co piórko. Otyła nie byłam, ale miałam też przecież swoją wagę.
- Możesz mnie już postawić? - zapytałam z sarkazmem, kiedy uznałam, że uderzanie pięściami w jego plecy, nie robiło na nim żadnego wrażenia.
- A będziesz grzeczna? - zaśmiał się. Jemu zdecydowanie za bardzo podobała się zabawa w porywacza.
- Nie.
- To nie.
Fuknęłam pod nosem i nagle do głowy przyszedł mi wspaniały pomysł.
- Do, re, mi, fa, sol, la, si, do... - zaśpiewałam. Chłopak zaskoczony nagłym bólem głowy ugiął nogi w kolanach tak, że teraz moje stopy sięgały ziemi i niski wzrost już mi nie przeszkadzał. (Zaznaczmy jedną rzecz- nie byłam BARDZO niska, to on był jakimś wielkoludem.) Z łatwością mogłam się teraz wygramolić z jego uścisku i odwróciłam się w stronę Eleanor. Podbiegłam do niej, zostawiając w tyle irytującego "porywacza".
- Gdzie jest... Harry? Co ty wyprawiasz? - Przekrzywił głowę Louis, widząc swojego przyjaciela klęczącego i skulonego na ziemi, po czym wybuchnął śmiechem. Nie wydawał się być taki zły, jak na początku. W sumie był całkiem sympatyczny. Poza faktem, że wywieźli nas z miasta wbrew naszej woli.
- Co ona ci zrobiła? - zapytał, a pomiędzy pojedynczymi wyrazami krztusił się ze śmiechu.
- Mnie też to bardzo ciekawi - powiedział lekko naburmuszony, masując skronie dwoma palcami. Podniósł się z klęczek i dogonił nas. - Jak ty to zrobiłaś?
- Taka tam sztuczka - skłamałam.
- Naprawdę nieźle. Nauczysz mnie tego kiedyś? - spojrzał na mnie Louis.
- Obawiam się, że to nie możliwe - zaśmiała się El.
- Czemu?
- Tajemnica. - Uśmiechnęła się zadziornie przyjaciółka, chwyciła mnie pod ramię i ruszyłyśmy przed siebie do drzwi wejściowych. Może udałoby mi się wyciągnąć w odpowiedniej chwili z kieszeni Louisa nasze telefony, które nam zabrali?
- Wolicie pizzę czy KFC? - zapytał obojętnie Louis, gdy dotarliśmy do piętra z restauracjami.
- Pizza - powiedziałyśmy chórem i parsknęłyśmy mimowolnie śmiechem.
- Często się wam to zdarza? - spytał rozbawiony Harry.
- Dosyć często - odpowiedziałam i się uśmiechnęłam, a w myślach skarciłam się za swoje zachowanie. Dlaczego byłam dla nich miła?
Usiedliśmy w kącie pizzerii przy czteroosobowym stoliku. Niestety, rozdzielili nas tak, że i ja, i El, siedziałyśmy pod ścianą naprzeciwko siebie, a "porywacze" blokowali nam drogę ucieczki, zasiadając obok każdej z nas. Z jednej strony ciągle obmyślałam różne strategie, ale z drugiej nie widziałam już większego zagrożenia. Rzeczywiście nie chcieli nam zrobić krzywdy. Inaczej nie zabraliby nas do miejsca pełnego ludzi. Tylko po co nas wywieźli z miasta? Miałam zdecydowanie zbyt wiele pytań.
- Czemu nas porwaliście? - wykrztusiłam, bo te słowa drapały mnie w gardle. Wywróciłam oczyma na zadziorne uśmieszki chłopaków.
- Myślałem, że nie rozmawiasz z porywaczami? - Harry popatrzył na mnie znacząco.
- Odpowiedź za odpowiedź? - zaproponowałam. Zielonooki zastanawiał się przez chwilę, ale ostatecznie pokiwał głową z satysfakcją.
- Zgoda. Ale ja zaczynam. Ulubiona pizza?
- Margharita - odpowiedziałam szybko, niemal ponownie wywracając oczami na banalne pytanie. - Po co nas porwaliście?
W odpowiedzi usłyszałam tylko śmiech. Jego i Louisa.
- Zayn chciał się zemścić na tej waszej koleżance. No wiecie, tej blondynce. Wie, że jest waszą Liderką, więc uznał, że jak znikniecie na jeden dzień, to ta się nieźle wścieknie. Tym bardziej, jeśli Zayn ją trochę podpuści - wyjaśnił Louis.
- I to wszystko? Nie chcieliście nas... - urwała El i się zarumieniła.
- Nie, nie, absolutnie - zaprzeczył od razu Harry. - My nie z tych. Wybaczcie, że padło na was. Nie wiedziałem tak naprawdę do której z was pisałem sms-a, dopóki nie wyszłyście we wskazane miejsce.
- Czyli to wszystko po to, aby zdenerwować naszą Liderkę? - nie dowierzałam. Byłam wściekła. Tyle stresu, tyle strachu...
- Hej, teraz moja kolej na pytanie. El, masz jakiś "talent"? - zapytał Louis z błyskiem w oku. Nie było dobrze. Było wręcz bardzo źle. Eleanor spojrzała na mnie lekko wystraszona.
- A więc jednak - zaśmiał się Lou. - Spokojnie. Nie będę pytał dalej. To co zamawiamy?
Nie wolno było nikomu spoza grupy zdradzać swoich umiejętności i mocy. W ten sposób traciło się element zaskoczenia, ba, mogło się to nawet przypłacić życiem.
Cały dzień spędziliśmy na tej durnej zabawie w pytania. Pytaliśmy się o takie najdrobniejsze rzeczy jak ulubiony kolor, czy coś czego nie lubimy. Około godziny dziewiętnastej zaczęłam się robić okropnie senna. Zeszłej nocy spałam może z trzy godziny. A wino, które w międzyczasie zamówiłyśmy, od razu mnie znużyło. To był męczący dzień. Nie wiedziałam nawet kiedy zasnęłam, a obudziłam się w samochodzie, na ramieniu Harry'ego. Podskoczyłam jak oparzona.
- O, śpiąca królewna już wstała. - Uśmiechnął się Harry. Przetarłam oczy. Eleanor siedziała na przednim siedzeniu i rozmawiała z Louisem.
- Gdzie jesteśmy? - zapytałam, ziewając. Czułam, jak gorąco oblewało moje policzki, gdy popatrzyłam na Harry'ego. Odsunęłam się od niego możliwie jak najdalej.
- Już w Manchesterze. Zaraz będziecie w domu - odpowiedział spokojnie Louis.
- Perrie pewnie dostaje szału - westchnęłam i oparłam głowę o szybę. Mogłam poprosić Louisa o telefon i napisać do niej. Dać jej sygnał z automatu w łazience. Cokolwiek. Musiała się okropnie martwić.
W ciemnościach za oknem dostrzegłam czyjąś sylwetkę. Zdziwiona przyjrzałam się jej, a gdy ten ktoś mnie zauważył z zadziwiającą prędkością zniknął. Podskoczyłam na siedzeniu już drugi raz w ciągu pięciu minut.
- Co się stało?
- N-nie wiem. Wydaje mi się, że ktoś tam jest... - Wskazałam na szybę. Na dworze było już ciemno i nie wiele było widać, ale przysięgłabym, że kogoś tam widziałam. Harry pochylił się lekko w stronę okna i wpatrywał się w przestrzeń za nim. Próbowałam zignorować to, że znów był tak blisko mnie.
- Louis, szybciej - powiedział, gdy zauważył błysk w ciemności.
- Co się dzieje? - wystraszyła się Eleanor.
- Wampir- tropiciel. Podąża za nami - odpowiedział Harry, a w tym samym momencie Louis przyspieszył. Wampiry lubiły krew Śpiewaków, ponieważ była ona słodsza i bardziej wartościowa niż ta ludzka. Dlatego musieliśmy tak bardzo uważać, w świecie czyhało na nas tyle niebezpieczeństw... Niestety, z wampirami moja sytuacja była jeszcze gorsza niż z normalnymi Śpiewakami. Ze strachu czułam, jak żołądek zacisnął mi się w supeł.
Po chwili byliśmy pod naszym domem.
***Harry***
- Zaczekaj. Nie wysiadaj jeszcze. Co jeśli ten wampir tam jest? - zatrzymałem Jade, która już chwytała za klamkę od drzwi.
- I dlatego wolę już być w domu - powiedziała, a głos lekko się jej załamał. Udałem, że tego nie słyszałem. Jednak nie mogłem nie zwrócić uwagi na to, jak bardzo się trzęsła.
- Poczekaj, jak tam jest to zaraz się pewnie pokaże - próbowałem ją uspokoić, ale bezskutecznie. Eleanor patrzyła na nią bezradnie, a w jej oczach wyczytałem przerażenie. Nie bała się o siebie, ale o przyjaciółkę. Nie była to zwyczajna wymiana spojrzeń, dziewczyny widocznie coś ukrywały. Po chwili oczekiwania pełnej napięcia, Jade westchnęła ciężko.
- Nie widać go. Ja wysiadam - powiedziała szybko i wysiadła z samochodu zanim zdążyłem ją powstrzymać. Zatrzasnęła drzwiczki z głośnym hukiem i przebiegła przez ulicę. Chwyciłem za klamkę, bo chciałem pobiec za nią.
- Zacięły się - mruknąłem z irytacją, dosyć głośno siłując się z klamką. To pewnie przez te nerwy.
- Poczekaj, spróbuj w ten sposób. - Eleanor sięgnęła z tylnego siedzenia do moich drzwiczek i próbowała je otworzyć, jednak jej ręce też się trzęsły.
Do naszych uszu dobiegł dziwny warkot, a potem wrzask Jade. Eleanor otworzyła szeroko oczy i powiedziała coś pod nosem w osłupieniu. Ja za to nie traciłem czasu i wysiadłem od drugiej strony. Wybiegłem na jezdnię, nie będąc pewien tego, co mogłem tam zastać. Jedno było pewne: gdybyśmy nie zabrali dziewczyn, ten wampir by nas nie wytropił. Musiał tu biec za nami aż ze Stockportu, w którym byliśmy cały dzień. Czułem się winny tego, co mogło się stać Jade.
_______________________________________________
Hej, hej, hej!
Oto kolejny rozdział :) Przepraszam, że tyle czekaliście x_x SZKOŁA TO ZŁO!
Nicol <3
P.S. Liczę na komentarze :3
*O* dalej! zapiera dech w piersiach! nie mogę się doczekać dalszych części!
OdpowiedzUsuńNaprawdę tak sądzisz? Bardzo mi miło ;)
UsuńDawaj nexta, bo nie wytrzymam! Wogóle miałam Cię zabić, więc czemu Ty nadal.. Ehhh nieważne xd Kocham Cię ;* pisz dalej
OdpowiedzUsuńAwww thank you sooooo much :) <3
Usuń:o
OdpowiedzUsuńlecę dalej!
O fuck! On do niej pobiegnie i ją uratuje. So romantic <33 awww
OdpowiedzUsuńA więc rozdział przezarąbisty cem więcej!!!
Dzień Lou-El-Jade-Hazza boski po prostu :)
Lece dalej ;*
Buziaki ;*
A.